Byłem w Hongkongu parokrotnie, zarówno przed, jak i po przejęciu go przez Chiny. Wykładałem tam na uniwersytecie, poznałem wielu studentów, prowadziłem rozliczne rozmowy z ich mentorami, szczególnie pasjonujące w momencie fundamentalnej politycznej transformacji, po 155 latach bycia brytyjską kolonią. To zapewne tłumaczy moje duże zainteresowanie tym regionem – bo łącznie z terytoriami na stałym lądzie Hongkong to więcej niż tradycyjnie rozumiane miasto.
Po powrocie parę dni temu z krótkiego pobytu w Azji, choć tym razem bez wizyty w Hongkongu, mam nieodparte wrażenie, na podstawie rozmów i tamtejszych mediów, że dzieją się w Chinach rzeczy niezwykle ważne, a ich potencjał wykracza poza rozumienie sytuacji przez pobieżnych obserwatorów. Punktem wyjścia do analiz jest tam z reguły refleksja na temat możliwości powtórzenia tragicznego scenariusza znanego nam z placu Tiananmen 25 lat temu.
Oczywiście są wielkie różnice. Tiananmen to centralny punkt Pekinu, niejako serce całego mocarstwa, a Hongkong, przy całym jego gospodarczym znaczeniu, leży daleko na południu – oficjalnie nie działa tam nawet chińska wszechmogąca partia. Studenci, którzy stanowią dzisiaj ?90 proc. protestujących, nie domagają się zmian w całych Chinach i nie grożą, jak onegdaj w Pekinie, chaosem w całym kraju. Walczą bowiem, tylko i aż, o realizację obiecanej formuły „jeden kraj, dwa systemy", która w wyniku niedawnych decyzji władz o niedemokratycznym sposobie wyboru szefa lokalnej władzy stanęła pod wielkim znakiem zapytania.
Wszyscy jednak pamiętają, że międzynarodowe konsekwencje krwawej rozprawy na placu Tiananmen były w rzeczywistości krótkotrwałe i nie doprowadziły w Chinach do żadnych znaczących problemów gospodarczych. Mogłoby to więc zachęcać obecną władzę do przeprowadzenia podobnie brutalnej akcji wobec demonstrantów – o przychylną wewnątrzkrajową interpretację wydarzeń zadbałyby lojalne władzy media. Oczywiście nikt po stronie władz centralnych i lokalnych nie chce gwałtownych rozstrzygnięć – reakcja powściągliwa jest politycznie znacznie bardziej korzystna, podtrzymując pielęgnowany przez władze wizerunek chińskiego „soft power".
Zgodnie z tym polityka władz wydaje się zmierzać do wyczekiwania na samoczynne wygaśnięcie konfliktu i stawia na coraz liczniej występujących lokalnych przeciwników demonstracji, wywodzących się z kręgów dużego i małego biznesu, grup o kluczowym znaczeniu dla ukształtowanej przez lata przedsiębiorczej mentalności ludności regionu. Demonstracje, zablokowane ulice, pozamykane sklepy i spadek liczby turystów powodują oczywiście znaczące straty finansowe u alergicznie na to reagujących właścicieli dużych i małych firm.