Tymczasem wybieramy z takimi emocjami, jakby stał – niby w USA – na czele rządu albo jak we Francji dzielił władzę z premierem. Jest to spuścizna przełomu 1989/1990, kiedy ówczesny Sejm przykroił ordynację pod ambicje Lecha Wałęsy. Sorry, taką mamy konstytucję...

Z tej okazji przypomina mi się serdeczna rozmowa sprzed kilkunastu lat z ówczesnym (1990–2000) prezydentem Węgier Árpádem Gönczem. Po wojnie żołnierz antykomunistycznego podziemia, potem uczestnik rewolucji 1956 roku, skazany na dożywocie, po paru latach ułaskawiony, w 1988 roku współtwórca nielegalnej jeszcze Partii Wolnych Demokratów. Wielka postać i autorytet. Jak żartował wtedy, z racji wieku (rok urodzenia 1922) jest raczej „dziadkiem narodu" niż ojcem.

My tymczasem wolimy spierać się o drugoligowych polityków wydźwigniętych przez swojego prezesa czy przewodniczącego, od których oczekiwać należy usłużności wobec protektora. Jeśli nawet startuje sam szef, to tym bardziej okaże się stronniczy.

Moim wymarzonym prezydentem Polski byłaby osobistość trzymająca się dotąd z dala od polityki, dysponująca ogólnonarodowym autorytetem i zapewniającymi szacunek osiągnięciami. Nie musi być to bohater, może uczony albo artysta. Tylko postać stojąca ponad partiami i ich bieżącą przepychanką może okazać się wielkim mediatorem, ostoją tak potrzebnego w naszej polityce spokoju, rozsądku i opanowania. Zapoczątkowane przez Aleksandra Kwaśniewskiego oddawanie na czas prezydentury legitymacji partyjnej nie wystarczy. Powinien ulec konstytucyjnej zmianie sposób wyłaniania kandydatów i wyboru głowy państwa eliminujący czynnych polityków i ich partyjniactwo. Jak to zrobić? Nie wiem. Jest to wielki temat dla konstytucjonalistów, niestety w dotychczasowej debacie nieobecny.

Zamiast mówić o rzeczywistych możliwościach prezydenta, o tym, jak zamierzają te skromne uprawnienia wykorzystywać, kandydaci zachowywali się w przedwyborczej kampanii, jakby aspirowali do tronu królewskiego albo przynajmniej do pozycji szefa rządu. Wszystkich oślepiał blask władzy, a może raczej perspektywa jesiennych wyborów mogących zmienić rządzącą od ośmiu lat ekipę.