Problem związków partnerskich stał się jednym z flagowych projektów polskiej lewicy w czasie ostatniej kadencji. O osobach sprzeciwiających się ich instytucjonalizacji mówiono, że są zacofane i prezentują dyskryminujące poglądy, wręcz rodem ze „średniowiecza". Warto się jednak zastanowić, dokąd prowadzi proponowana przez środowiska LGBT droga, i starając się wyjrzeć poza horyzont, odpowiedzieć sobie, czy jest ona bezpieczna.
Za sprawą działań tych środowisk w Sejmie VII kadencji realna stała się dyskusja o realizacji ich postulatów, na przykład instytucjonalizacji związków partnerskich, penalizacji mowy nienawiści ze względu na orientację seksualną czy też uregulowaniu prawnym tak zwanej zmiany płci. Aktywność w tym obszarze przejawiała większość partii politycznych: Platforma Obywatelska, Sojusz Lewicy Demokratycznej oraz Twój Ruch.
Dyskusja toczy się wokół argumentów dotyczących wolności jednostki. Osobom, które instytucjonalizacji związków osób tej samej płci się sprzeciwiają, zarzuca się chęć ograniczenia ich praw. Przecież „miłość nie wybiera", a „każdy powinien decydować o tym, z kim chce zawrzeć związek małżeński". Jako wzór stawia się kraje, w których, obiektywnie oceniając, środowiskom LGBT udało się osiągnąć bardzo dużo.
Małżeństwa liczbowo neutralne
Argumenty osób pragnących ochrony tradycyjnych wartości są także znane. Dlatego nie rozważając po raz kolejny nietrafności pomysłów środowisk LGBT, warto się zastanowić, czy instytucjonalizacja związków partnerskich to cel ostateczny, który spełni całkowicie ich oczekiwania.
Chcąc rozstrzygnąć tę kwestię, warto podążyć za przykładem danym wprost przez środowiska sprzyjające prohomoseksualnemu prawodawstwu, czyli odwołać się do tego, co się dzieje za granicą. Bardzo dobrym przykładem jest „postępowa" Szwecja, która „genderu" się nie wstydzi, wręcz chętnie implementuje do swojego ustawodawstwa coraz to nowe „antydyskryminacyjne" pomysły.