Jeśli w ostatnim ośmioleciu da się w Polsce w ogóle znaleźć jakieś elementy polityki gospodarczej, to jest to polityka po pierwsze – w większości błędna, po drugie – niesłużąca Polakom, a po trzecie – wycinkowa i nieskoordynowana. Stąd mamy wolniejszy niż możliwy rozwój, uprzywilejowanie jednych kosztem drugich, gwałtownie rosnące zadłużenie oraz liczne reperkusje społeczne, na przykład demograficzne. Tymczasem właściwa polityka gospodarcza potrafi naprawdę bardzo wiele, znacznie więcej niż tylko zwiększanie zamożności danego kraju. Trzeba ją tylko mądrze prowadzić.
Brak nawet złej strategii
Strategie są strategiami wtedy, gdy mają prowadzić do jakiegoś konkretnego celu. Tymczasem polityka Platformy Obywatelskiej (nie mówię o hasłach wyborczych w rodzaju „Polska zasługuje na cud gospodarczy" albo o pseudostrategii „ciepłej wody") to w istocie zespół celów taktycznych, w dodatku w dużej mierze wcale niesłużących ani polskiej gospodarce, ani polskiemu społeczeństwu.
Weźmy choćby budżet i system podatkowy. Żeby obsłużyć rosnące wydatki publiczne (a beneficjentami tych wydatków są w sporej mierze różnego rodzaju doradcy, wykonawcy i rosnąca klasa urzędnicza), podnosi się podatki i zadłużenie, które stale zwiększa koszty działania całego systemu. Zarazem duża część aparatu publicznego pracuje na własne potrzeby. Ciężar zaś ponoszą ci, którzy dochód wytwarzają, czyli przedsiębiorcy i pracownicy. Ale nie wszyscy, tylko ci, którzy nie mogą lub nie chcą tego ciężaru uniknąć. Innymi słowy – wielkie firmy płacą często podatki za granicą, a małe padają lub walczą o przeżycie.
Jeśli w tym systemie widać jakąś politykę, to jej celem jest dobrostan różnorodnych korporacji i grup interesów, za który płacą zwykli producenci i zjadacze chleba.
Celem co najwyżej taktycznym można nazwać program budowy autostrad: nie do końca wiadomo, czemu miały służyć (bo wyjaśnienie, że „skokowi cywilizacyjnemu" z okazji Euro 2012, jest po prostu niepoważne), kosztowały o wiele za dużo, są naznaczone upadłościami polskich firm budowlanych. A sieć i tak nie została dokończona. Dlaczego właściwie wysiłek państwa został skierowany na ten akurat obszar? Albo rozpoczęta jeszcze w latach 90. akcja masowej wyższej edukacji – na to także idą miliardy z kiesy publicznej i prywatnej – a ani liczba miejsc pracy, ani ich jakość nie wzrosła. Rzesze Polaków z licencjatem wykonują prace, które nie wymagają nawet matury. Informatyzacja całej sfery publicznej również pochłonęła krocie, a ludzie i tak stoją w „analogowych" kolejkach. Czy wojsko – najpierw rząd zdemontował armię, by teraz ogłaszać „kły", „szpony" i pospiesznie wydawać gdzie popadnie osławione 130 miliardów.