Premier Kopacz od jakiegoś czasu straszy widmem „republiki wyznaniowej". Czy ma ku temu powody? Za odpowiedź może nam posłużyć przebieg parlamentarnej kampanii wyborczej, a zwłaszcza dwóch debat telewizyjnych, które odbyły się w mijającym tygodniu.
Znamienne, że kiedy padały pytania o stosunki państwo – Kościół, Ewa Kopacz, Ryszard Petru oraz przedstawiciele komitetów lewicowych nie mieli zahamowań, żeby opowiedzieć się wyraźnie za „państwem świeckim".
Z kolei Beata Szydło, reprezentująca ugrupowanie, które uchodzi za głównego politycznego sojusznika polskiego episkopatu, robiła w tej kwestii uniki. Tłumaczyła, że Polaków interesują problemy społeczne i gospodarcze, a nie temat nauki religii w szkole i inne sprawy dotyczące obecności Kościoła w życiu publicznym. W podobnym tonie wypowiadała się zresztą dzień wcześniej.
Właściwie tylko Janusz Korwin-Mikke wyraził jakieś stanowisko opozycyjne wobec zwolenników „państwa świeckiego". Ale wskazując wyższość Kościoła jako instytucji społecznie użytecznej nad lewicą demoralizującą społeczeństwo modnymi genderystowskimi bzdurami, użył raczej argumentu po prostu zdroworozsądkowego, a nie światopoglądowego czy ideologicznego.
Jesienne występy Szydło przypominają zresztą wiosenne boje Andrzeja Dudy o prezydenturę. Ówczesny kandydat PiS atakowany przez Bronisława Komorowskiego z pozycji antyklerykalnych, również nie czuł się komfortowo, musząc się tłumaczyć ze stanowiska partii, która go wystawiła w wyborach, dotyczącego kwestii światopoglądowych.