W kwietniowym referendum, zorganizowanym z inicjatywy obywatelskiej, większość Holendrów opowiedziała się wyraźnie przeciwko ratyfikacji przez Królestwo Niderlandów umowy stowarzyszeniowej UE–Ukraina. Oznacza to nie tylko perspektywę upadku samej umowy, ale – w bliskiej perspektywie – także widoków na jej tymczasowe stosowanie. Trwała niezdolność do jej ratyfikacji oznacza zaś po prostu upadek najbardziej zaawansowanego instrumentu współpracy między UE a krajem Partnerstwa Wschodniego, jaki istnieje.
Francja i Niemcy nigdy nie postrzegały umowy jako czegokolwiek więcej niż sumy literalnie rozumianych zapisów dotyczących polityki handlowej i reform politycznych. Złudzenia w tej kwestii królowały tylko w Warszawie. Inne państwa są równie zdystansowane co Paryż i Londyn: Wielka Brytania zajęta jest dziś innymi problemami, a Szwedzi zwracają znacznie większą uwagę na problem ukraińskich reform i korupcji niżbyśmy chcieli.
Udany proces reform na Ukrainie jest ważny dla tego kraju bez względu na problem członkostwa w UE. Zbliżenie z Europą może przebiegać na różnych płaszczyznach politycznych i gospodarczych i członkostwo w UE nie jest tu jedynym rozwiązaniem. Szczególnie, że perspektywa członkostwa nie jest pochodną reform, ale politycznej woli każdego z państw członkowskich UE.
Od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę nawet ostrożna polityka sąsiedztwa UE zaczęła być postrzegana w Europie jako brawurowe igranie z geopolityczną granicą wyznaczaną czołgami przez Rosję.
Dzieje się tak mimo znanego – także w Holandii – faktu, że to właśnie odmowa podpisania umowy stowarzyszeniowej przez prezydenta Wiktora Janukowycza była zapalnikiem Majdanu, który przyniósł liczne ofiary krwi w imię europejskiego powołania Ukrainy. Granicą dla atrakcyjności tego argumentu okazuje się linia Odry.