O polskim rolnictwie, polityce państwa i Unii Europejskiej wobec niego, nie zachłystując się pochwałami i samozadowoleniem, nie ma odwagi pisać nikt. Ani naukowcy, ani tym bardziej politycy bądź działacze gospodarczy nie zaryzykują krytycznych sądów. O rolnictwie mówi się tylko dobrze, bo przecież państwo i UE dofinansowują ten sektor na niespotykaną kiedyś skalę. Jakikolwiek głos krytyczny to wystawienie się na ryzyko podpadnięcia potężnemu i licznemu w Polsce wiejskiemu elektoratowi. Wspierany on jest dzielnie przez zatrudnionych w otoczeniu rolnictwa, czyli w branżach sprzedających środki produkcji, skupujących, przechowujących i przetwarzających, a na końcu sprzedających produkty rolne.
Ten stan rzeczy powoduje, że coraz bardziej w ocenie sytuacji w rolnictwie odrywamy się od rzeczywistości, coraz bardziej ci, którzy się na ten temat wypowiadają, zakłamują rzeczywistość. Aż tu nagle ujawnia się problem, którego skala i możliwe konsekwencje ekonomiczne, polityczne, ekologiczne sprowadzają nas boleśnie na ziemię. Co mam na myśli? Epidemię afrykańskiego pomoru świń (ASF), która rozprzestrzeniła się na wschodnich terenach Polski, a jest wysoce prawdopodobne, że wkrótce przekroczy linię Wisły i obejmie cały kraj.
Naśladować Hiszpanię
Pojedyncze ogniska choroby przywleczonej do nas podobno zza wschodniej granicy przez zarażone dziki zaobserwowano kilka lat temu. Reakcja odpowiedzialnych za rolnictwo władz i nadzoru sanitarnego była „dyskretna" – zgodnie z regułą, że o problemach najlepiej nie mówić głośno i nie działać radykalnie. Doszło do rozprzestrzenienia się epidemii i dziś mamy ujawnionych kilkadziesiąt jej ognisk.
Według zajmujących się problemem naukowców i działaczy gospodarczych za rozszerzanie się epidemii w 5–10 procentach odpowiadają dziki, których populacja w Polsce osiągnęła niespotykane rozmiary, szacowane na 400 tys. sztuk. Tymczasem w stosunku do powierzchni naszych lasów nie powinno ich być więcej niż 40 tys. Dzików przybywa, bo zwiększa się obszar uprawy kukurydzy – przysmaku tych zwierząt, a jednocześnie przestały być one atrakcją dla myśliwych. Dziś Pawlak z filmu „Nie ma mocnych" nie musiałby tracić czasu na przemalowywanie świni, by partyjny aparatczyk miał na co zapolować – dzików ci u nas dostatek.
W ponad 90 proc. odpowiedzialność za rozszerzanie się epidemii ponoszą ludzie. Na wsiach rolnicy ciągle jeszcze nie przestrzegają surowych zasad sanitarnych. Co gorsza, często skarżą się na służby weterynaryjne, że to one roznoszą chorobę. W domyśle mamy sugestię, że obowiązuje zasada: jest choroba, jest klient, jest kasa.