Sfeminizujmy politykę

By zwiększyć naszą polityczną skuteczność, nie możemy uciekać od własnych emocji. Wyborca, który nie zna własnych potrzeb, łatwo pada łupem manipulacji, z czasem się frustruje, może nawet radykalizuje – pisze publicysta.

Publikacja: 11.09.2017 20:06

Sfeminizujmy politykę

Foto: archiwum prywatne

Okładka magazynu „Plus Minus" (24–25 czerwca 2017 r.) głosiła, że „Polska rajem dla imigrantów". Jędrzej Bielecki opisał rozmowę ze studentem Ajayą Pipalią z Mumbaju, który kilka lat spędził w Londynie. Dziś mieszka w Warszawie, pracuje dla UberEATS i twierdzi, że tu czuje się bezpieczniej niż w Wielkiej Brytanii.

Spędzając lato w stolicy, cieszyłem się, że rodacy Pipalii coraz częściej przeprowadzają się nad Wisłę i inwestują w tutejszą gastronomię. Niestety, nie wszyscy mają równie dobre doświadczenia, jak on. „Pewnego wieczora skończyłem pracę i wyszedłem na ulicę. Po kilku krokach zaczepiło mnie dwóch mężczyzn. Krzyczeli coś o multi-kulti i ruszyli z pięściami" – opowiadał mi restaurator, który od czterech miesięcy mieszka w Warszawie, i prosił, aby nie wymieniać jego nazwiska. „Na szczęście była z nimi dziewczyna. Powstrzymała ich. Wyobraź sobie, że nawet przyszła potem do restauracji i mnie przeprosiła. W sumie nic się nie stało. Wasi faceci czasem po prostu za dużo piją. Wódka uderza im do głowy. Za to dziewczyny są w porządku. Powinniście więcej ich słuchać!".

Zaimponował mi brakiem zacietrzewienia charakterystycznego dla sporów toczonych w Polsce wokół emigracji. Mimo przykrego doświadczenia jakby zachęcał: zamiast biadolić, lepiej poszukać konstruktywnych rozwiązań. Wiara w lepszą „naturę" kobiet jako remedium na bolączki życia społecznego (np. na ksenofobię czy chuligaństwo) to oczywiście nic nowego. Ale jak owo „słuchanie kobiet" miałoby wyglądać w praktyce?

Emocje zamiast kłamstw

O feminizacji polityki piszą w hiszpańskim „Eldiario" związane z Barceloną filozofka Laura Roth i politolożka Kate Shea Baird. Autorki krytykują zdominowanie polityki przez „rywalizację, pośpiech, jednogłośność czy hierarchię", które identyfikują z męskimi formami zachowania. W zamian postulują promocję dialogu i horyzontalności, które ułatwiają rozładowywanie konfliktów oraz włączenie w sferę polityki wszystkich grup społecznych, także tych dyskryminowanych i marginalizowanych.

Wedle autorek polityka sfeminizowana „podkreśla wagę kwestii codziennych i związanych z relacjami międzyludzkimi, podając w wątpliwość sztuczny podział na sferę prywatną i publiczną". Idzie ona w parze ze wzmacnianiem struktur lokalnych jako „rządów najbliższych ludziom, i z tego powodu [będących] najlepszym narzędziem do tworzenia demokracji uczestniczącej, która znacznie wykracza poza możliwość oddania głosu w wyborach raz na cztery lata". Bo czy prawdziwa demokracja to głosowanie, a potem bierne przyglądanie się popisom polityków przed kamerami telewizyjnymi?

O kwestii sztucznego rozdziału sfery prywatnej i publicznej pisałem na łamach „Rzeczpospolitej" kilkakrotnie w kontekście EU-topii, czyli Europy jako dobrego miejsca. Zachęcałem, aby lęki, gniew, ale i marzenia stały się pełnoprawnymi składnikami debat publicznych. Bowiem w żadnej funkcji i czasie żaden człowiek nie jest pozbawiony emocji. Wiara, że można je oddzielić i zepchnąć do sfery prywatnej, jest szkodliwą iluzją. Zmusza polityków do ustawicznego kłamstwa: nie pozwala mówić o autentycznych motywach działań, tylko każe im zmyślać. Perorując o ideologiach, o racji stanu czy o profesjonalizmie, często ukrywają własne emocje – strach, złość, zawód, żal, poczucie niższości czy nawet wolę zemsty. A dialog społeczny może być oparty na wyrażaniu uczuć (np. wobec drugiej strony konfliktu) i na wzajemnym formułowaniu życzeń lub próśb skierowanych do adwersarzy. Komunikacja bez przemocy doskonale wpisuje się w postulaty feminizacji polityki.

Koniec nacjonalizmu

Na powyższe idee stawiają ruchy municypalne. Są to decentralne modele sprawowania władzy zorientowane na poszukiwanie alternatyw dla obecnego systemu polityczno-ekonomicznego, w tym też dla niewydolnych struktur UE. Ich przykładów dostarczają nie tylko liczne miasta Hiszpanii, jak Madryt, Barcelona czy Kadyks, ale także Neapol, Grenoble, Vancouver, jak również Rożawa na tzw. terenach kurdyjskich na północy Syrii! Teoretyczne założenia municypalizmu sięgają do idei nowojorskiego myśliciela Murraya Boockhina, wierzącego, że „sieć niezależnych miast o silnej partycypacji obywatelskiej jest jedyną wiarygodną alternatywą dla współczesnych systemów politycznych".

O miastach jako kuźniach przyszłości mówią dziś nie tylko lewicujący marzyciele, ale także stojące niejako na drugim biegunie ośrodki, jak na przykład Światowe Forum Ekonomiczne. Znaczenie państw narodowych w zglobalizowanym świecie ogromnie zmalało. Może więc niezależnie od sympatii politycznych przyjrzeć się alternatywom? Wykraczanie poza ideologiczny dogmatyzm, idące za nim zorientowanie na konkretne problemy życia codziennego jednostek oraz ich lokalnych wspólnot to jedna z kluczowych cech municypalizmu. Tożsamość członków tych wspólnot budowana jest nie na posiadaniu tego czy innego paszportu lub na kolorze skóry, ale na faktycznym zamieszkiwaniu danego terytorium (dzielnicy, wioski, miasta, regionu) i na wynikających z tego wspólnych problemach oraz dążeniach. Wbrew pozorom to bardzo pragmatyczne podejście. Bo czy konfrontacyjne, przemocowe strategie rozwiązywania konfliktów, do których odwoływały się i nadal odwołują nacjonalizmy, są skutecznym narzędziem do osiągania celów politycznych?

Termin „feminizacja polityki" nie wydaje mi się szczęśliwy. Sugeruje bowiem istnienie takich czy innych form zachowań w sferze publicznej, które determinuje płeć. Osobiście nie wierzę, że przemoc czy jakiekolwiek inne cechy „charakteru" różnią się ze względu na płeć. To raczej wzorce kulturowe, które niejako wtórnie, poprzez socjalizacje, urastają do rangi swoistych markerów płci. Na „feminizację" warto zatem spojrzeć nie jako na receptę i też nie jako bezpośrednie odniesienie do płci, ale jak na pewien model wartości.

Wsłuchajmy się w siebie

„Słuchanie kobiet", o którym mówił hinduski restaurator, dotyczy nie tylko aspektu politycznego, ale też, oczywiście, sfery prywatnej. Magazyn „Jetzt" niemieckiego dziennika „Süddeutsche Zeitung" opublikował niedawno artykuł pt. „Feminiści to lepsi kochankowie". Autorka Katja Lewina opowiada o pierwszej randce z sympatycznym, atrakcyjnym Tomaszem (tak go nazywa). Kiedy po miłej rozmowie przy barze chce się po prostu dać pocałować, słyszy pytanie: „Czy mogę to zrobić?". Autorka jest zaszokowana. Odpowiedź wypada mniej więcej tak: „Po co tyle gadasz? Psujesz atmosferę. Chyba widzisz, że możesz!". Ale feministyczny Tomasz trzyma się swojej roli i mówi: „Zgoda, mam wrażenie, że chcesz, ale skąd być pewnym, jeśli tego nie powiesz?".

Lewina rozmawia potem z koleżankami. Konstatuje, że bezpośrednia przemoc seksualna zdarza się dużo rzadziej niż owe niby drobne, lecz bolesne sytuacje, kiedy kobieta przymyka oko na ignorowanie przez mężczyzn jej próśb w rodzaju „poczekaj, jeszcze nie", a nawet żądań: „zabierz ręce". Uważność Tomasza jest z początku sztuczna (wzorce kulturowe!), ale pozwala pochylić się nad własnymi pragnieniami: czego chcę, kiedy chcę i w jaki sposób chcę.

Mężczyźni tak samo jak kobiety potrzebują pochylenia się nad własnymi potrzebami: co jest dobre dla mnie, mojej rodziny, sąsiedztwa, miasta czy regionu. Uświadomieniu potrzeb winna towarzyszyć umiejętność ich artykułowania. W związkach międzyludzkich to kluczowy warunek powodzenia. Partycypacja wykraczająca poza głosowanie raz na cztery lata również zakłada umiejętność negocjacji z innymi i uświadomienie sobie, czego potrzebuję. Wyborca, który nie zna własnych potrzeb, łatwo pada łupem manipulacji. Pozostaje niezaspokojony, z czasem się frustruje, może nawet radykalizuje.

Uważność wyrastająca na gruncie debat feministycznych i odpowiadające jej w sferze publicznej feminizacja polityki oraz municypalizm są zatem narzędziami prowadzącymi do większej skuteczności politycznej każdego z nas. Zamiast zaciskać pięści, zachęcam zatem do pochylenia się nad własnymi potrzebami i do inspirujących rozmów przy dobrym jedzeniu – choćby przy moim ulubionym południowohinduskim naleśniku dosa.

Autor jest pisarzem i menedżerem kultury. Zajmuje się wielokulturowością i pamięcią zbiorową. Jest członkiem rady programowej stowarzyszenia Humanismo Solidario i autorem książek „Opętanie. Liban" i „Handlarz wspomnień"

Okładka magazynu „Plus Minus" (24–25 czerwca 2017 r.) głosiła, że „Polska rajem dla imigrantów". Jędrzej Bielecki opisał rozmowę ze studentem Ajayą Pipalią z Mumbaju, który kilka lat spędził w Londynie. Dziś mieszka w Warszawie, pracuje dla UberEATS i twierdzi, że tu czuje się bezpieczniej niż w Wielkiej Brytanii.

Spędzając lato w stolicy, cieszyłem się, że rodacy Pipalii coraz częściej przeprowadzają się nad Wisłę i inwestują w tutejszą gastronomię. Niestety, nie wszyscy mają równie dobre doświadczenia, jak on. „Pewnego wieczora skończyłem pracę i wyszedłem na ulicę. Po kilku krokach zaczepiło mnie dwóch mężczyzn. Krzyczeli coś o multi-kulti i ruszyli z pięściami" – opowiadał mi restaurator, który od czterech miesięcy mieszka w Warszawie, i prosił, aby nie wymieniać jego nazwiska. „Na szczęście była z nimi dziewczyna. Powstrzymała ich. Wyobraź sobie, że nawet przyszła potem do restauracji i mnie przeprosiła. W sumie nic się nie stało. Wasi faceci czasem po prostu za dużo piją. Wódka uderza im do głowy. Za to dziewczyny są w porządku. Powinniście więcej ich słuchać!".

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?