Autorzy prawa argumentowali, że konieczne jest wprowadzenie działań pomagających zmniejszyć spożycie alkoholu w Polsce, które przewyższa średnią w krajach UE. I o ile sam cel nie podlega dyskusji, o tyle dobór środków mających nas do niego doprowadzić – już tak.
Sporą naiwnością wykazują się twórcy ustawy, jeśli liczą, że dzięki ograniczeniu sprzedaży alkoholu do godz. 22 będziemy pili mniej. Stare i mądre polskie przysłowie mówi, że dla chcącego nic trudnego. Skoro rozsądnie myślący człowiek nie będzie mógł kupić alkoholu w nocy, zrobi odpowiednie zapasy wcześniej. Jednak tacy ludzie zwykle nie stwarzają na ulicach problemów i to chyba nie o nich chodzi ustawodawcy. Najczęściej problemy sprawiają – mówiąc wprost – pijacy, którym po długiej libacji wciąż mało i muszą jeszcze uzupełnić zapasy alkoholu. Liczba punktów sprzedaży alkoholu w naszym kraju w przeliczeniu na liczbę mieszkańców jest wyższa niż w UE, ale sam fakt, że wskaźnik ten zmaleje (nawet radykalnie), problemu alkoholowego Polaków (i skutków, jakie niesie) nie rozwiąże. Nowe prawo tylko nieco utrudni dostęp do trunków, a już na pewno nie zmniejszy istotnie liczby przypadków jego nadużywania. Jeśli w całej dzielnicy lub gminie działałoby tylko parę całodobowych sklepów z alkoholem, to mający wielką potrzebę wypicia z pewnością by do nich trafili (niekoniecznie legalnie, bo może wsiądą za kółko) albo kupią alkohol na czarnym rynku (niewiadomego pochodzenia). Nawet jeśli wszystkie sklepy objęto by zakazem, to tuż przed godz. 22 przeżywałyby prawdziwe oblężenie. Spożycie więc nie spadłoby.