VAT jest jak samochód na ulicy jednokierunkowej – porusza się w jednym kierunku: rośnie. W Polsce „chwilowa" podwyżka stawki 22 do 23 proc. trwa do dzisiaj. A przecież, gdy na początku lat 90. Sejm zaczynał przygotowania do wprowadzenia tego podatku, stawka podstawowa miała wynosić... 14 proc.
Łupiący rodaków fiskus dba, by system vat-owski był jak najbardziej szczelny. Unijne rządy mają w tym dziele niemałe sukcesy i w pewnym stopniu koordynują działania. Europa planuje właśnie zaklejenie największej dziury, jaką jest zerowa stawka przy eksporcie wewnątrz UE wykorzystywana przez oszustów puszczających w ruch tzw. karuzele vatowskie.
W przyszłości firmy sprzedające towar za granicę będą musiały naliczać VAT z kraju docelowego, a to oznacza konieczność zatrudnienia rzeszy specjalistów od meandrów prawa podatkowego innych krajów. Podniesie to koszt sprzedaży zagranicznej i wyeliminuje z rynku część mniejszych eksporterów. Ale nie zmusi krajów UE do uproszczenia systemu i ujednolicenia stawek VAT.
W przeciwnym kierunku niż VAT porusza się natomiast podatek korporacyjny – jego stawki z reguły maleją. Do ograniczania apetytu zmusza rządy konkurencja, bo firmy mogą się zarejestrować w dowolnym kraju i działać w całej UE. Rodzi to u polityków pokusę okradania sąsiadów z ich dochodów podatkowych. Niektóre kraje robią to otwarcie, jak Irlandia ze stawką 12,5 proc. (plus rabat dla wybranych), inne – dając koncernom megazniżki pod stołem, jak niegdyś Luksemburg, gdzie oficjalnie firmy powinny płacić 18 proc. plus 6–12 proc. podatku lokalnego.
Ujednolicenia obu podatków nie będzie, zbyt wielkie są różnice interesów. Każdy rząd będzie łupił rodaków i okradał sąsiadów na swój narodowy sposób.