Obawiam się problemów tam, gdzie nadal obowiązują kwarantanny, co automatycznie oznacza, że kraj nie jest gotowy na otwarcie. Natomiast, aby restart transportu lotniczego był sukcesem, akcja otwierania się musi być skoordynowana w całej Europie. Potrzeba do tego mnóstwo pracy i tyle samo dobrej woli oraz koordynacji działań. Jak na razie widzę jednak, że zgodnie z naszymi zaleceniami ruszają rejsy krajowe, po nich przyjdzie kolej na loty regionalne. Do tego niezbędne będzie spełnienie zaleceń Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) i Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO), co pozwoli przywrócić zaufanie i powrót do latania. No i niezbędne będzie do tego otwarcie bezpiecznych korytarzy oraz całej strefy Schengen. I wcale nie chodzi o to, że ktokolwiek w naszej branży chce koniecznie zacząć latać, bo mamy sezon letni. Chodzi o gospodarkę w ogóle. I o to, że turystyka i branża hotelarska w Europie są mocno uzależnione od lotnictwa. Ale podkreślam: restart musi się odbyć w sposób skoordynowany.
Na razie ceny biletów na lato są umiarkowane. Na koniec roku, na święta są zbliżone do tych sprzed roku. Czy to znaczy, że w grudniu samoloty mogą być pełne?
Moim zdaniem odbudowa popytu na latanie będzie postępowała znacznie wolniej niż podczas poprzednich kryzysów. Nigdy wcześniej nie było tak, że popyt na podróże lotnicze spadł o ponad 90 proc. Nawet jeszcze dzisiaj w regionie Eurocontroli widzimy nie więcej jak 5 tys. rejsów dziennie, podczas gdy w normalnych czasach było 29–31 tys. przelotów. Sytuacja jest nadal bardzo niestabilna. Nasze prognozy są jasne. Nie oczekujemy, że branża odbuduje się przed rokiem 2023. Musimy jednak pamiętać o restrykcjach dotyczących podaży, stąd wzrost cen już pod koniec tego roku. Kiedy tutaj, w Hiszpanii, pojawiła się oficjalna informacja, że kraj będzie się otwierał na wakacje letnie, natychmiast pojawił się wręcz niespotykany popyt na pakiety wycieczkowe w kraju. Początkowo ceny były niskie, ale z czasem naprawdę poszybowały. Działa tutaj prawo podaży i popytu. I skoro wiemy, że podaż będzie ograniczona, trzeba się liczyć ze wzrostem cen.
Czy wiadomo, o ile poszły w górę koszty linii lotniczych? Bo przecież latanie musi być bezpieczne w warunkach pandemii, a to ma swoją cenę. Na przykład LOT może zapełnić jedynie połowę miejsc w samolocie.
Jeśli są restrykcje dotyczące wypełnienia samolotu, tak jak rzeczywiście widzimy to dzisiaj w Polsce, dla linii jest to bardzo niekorzystne. W światowym lotnictwie samolot powinien być wypełniony w 77 proc., żeby linia zarabiała na takich rejsach. W Europie to wypełnienie musi być jeszcze wyższe. Więc LOT ma teraz do wyboru: albo latać ze stratami, albo podnieść ceny, co z kolei zniechęci do latania. Jeśli te restrykcje zostaną utrzymane, ich niekorzystny efekt jest łatwy do przewidzenia. A takie środki ostrożnościowe nie są rekomendowane ani przez EASA, ani przez ICAO i żadna z tych dwóch organizacji nie uważa nawet, że środkowe miejsce w samolocie powinno zostać puste. Branża jest przekonana, że jeśli zostaną zastosowane wszystkie środki bezpieczeństwa rekomendowane przez te dwie instytucje, ceny mogą pozostać konkurencyjne, Europa znów będzie dobrze skomunikowana, a nasze gospodarki znów zaczną rosnąć.
Czy zaskoczyła pana wysokość strat Lufthansy za I kwartał 2020 r.? Te 2,3 mld euro wydają się astronomiczną kwotą.