Rafael Schvartzman: Liniom lotniczym są potrzebne nie tylko pieniądze

Zbliża się moment, kiedy rzeczywiście znów zaczniemy latać – mówi Rafael Schvartzman, zastępca dyrektora generalnego Międzynarodowego Stowarzyszenia Przewoźników Powietrznych IATA odpowiadający za rynek europejski.

Publikacja: 11.06.2020 21:00

Rafael Schvartzman: Liniom lotniczym są potrzebne nie tylko pieniądze

Foto: materiały prasowe

Czy miał pan już okazję lecieć samolotem po wybuchu pandemii Covid-19?

Nie mam prawa do latania, ponieważ Hiszpania, gdzie mamy europejskie biuro IATA, pozostaje nadal zamknięta jako jeden z tych krajów, w który pandemia Covid-19 uderzyła najsilniej. I jeszcze nawet w tej chwili potrzebuję naprawdę ważnego powodu, aby opuścić dom. Ale widzę coraz więcej samolotów pojawiających się na niebie i już samo to jest dla mnie optymistyczne.

Czy w takim razie możemy już powiedzieć, że w transporcie lotniczym mamy najgorszy moment za sobą?

Chyba rzeczywiście tak jest. Wiem, że 1 czerwca w Polsce wystartowały regularne rejsy z pasażerami, a na lotniskach i podczas trwania lotów cały czas są stosowane odpowiednie procedury bezpieczeństwa. To bardzo optymistyczny sygnał. Zresztą w całej Europie widzimy już mnóstwo przygotowań do ponownego startu z wielotygodniowego uziemienia. Słyszymy, że otwierają się kolejne kraje, w niektórych powstają korytarze powietrzne dla lotów. Ale do tego, by się otworzyła cała Europa, musi być wykonana jeszcze gigantyczna praca. Podróże lotnicze muszą być tak bezpieczne, jak to było przed pandemią. Zachęcające jest to, co usłyszałem od europejskiej agencji kontroli lotów – Eurocontroli, że w pełni będą gotowi w trzecim tygodniu czerwca. Tak, zbliża się moment, kiedy rzeczywiście znów zaczniemy latać. Oczywiście ze wszystkimi ograniczeniami.

Czy jakaś część Europy pana szczególnie niepokoi?

Obawiam się problemów tam, gdzie nadal obowiązują kwarantanny, co automatycznie oznacza, że kraj nie jest gotowy na otwarcie. Natomiast, aby restart transportu lotniczego był sukcesem, akcja otwierania się musi być skoordynowana w całej Europie. Potrzeba do tego mnóstwo pracy i tyle samo dobrej woli oraz koordynacji działań. Jak na razie widzę jednak, że zgodnie z naszymi zaleceniami ruszają rejsy krajowe, po nich przyjdzie kolej na loty regionalne. Do tego niezbędne będzie spełnienie zaleceń Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) i Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO), co pozwoli przywrócić zaufanie i powrót do latania. No i niezbędne będzie do tego otwarcie bezpiecznych korytarzy oraz całej strefy Schengen. I wcale nie chodzi o to, że ktokolwiek w naszej branży chce koniecznie zacząć latać, bo mamy sezon letni. Chodzi o gospodarkę w ogóle. I o to, że turystyka i branża hotelarska w Europie są mocno uzależnione od lotnictwa. Ale podkreślam: restart musi się odbyć w sposób skoordynowany.

Na razie ceny biletów na lato są umiarkowane. Na koniec roku, na święta są zbliżone do tych sprzed roku. Czy to znaczy, że w grudniu samoloty mogą być pełne?

Moim zdaniem odbudowa popytu na latanie będzie postępowała znacznie wolniej niż podczas poprzednich kryzysów. Nigdy wcześniej nie było tak, że popyt na podróże lotnicze spadł o ponad 90 proc. Nawet jeszcze dzisiaj w regionie Eurocontroli widzimy nie więcej jak 5 tys. rejsów dziennie, podczas gdy w normalnych czasach było 29–31 tys. przelotów. Sytuacja jest nadal bardzo niestabilna. Nasze prognozy są jasne. Nie oczekujemy, że branża odbuduje się przed rokiem 2023. Musimy jednak pamiętać o restrykcjach dotyczących podaży, stąd wzrost cen już pod koniec tego roku. Kiedy tutaj, w Hiszpanii, pojawiła się oficjalna informacja, że kraj będzie się otwierał na wakacje letnie, natychmiast pojawił się wręcz niespotykany popyt na pakiety wycieczkowe w kraju. Początkowo ceny były niskie, ale z czasem naprawdę poszybowały. Działa tutaj prawo podaży i popytu. I skoro wiemy, że podaż będzie ograniczona, trzeba się liczyć ze wzrostem cen.

Czy wiadomo, o ile poszły w górę koszty linii lotniczych? Bo przecież latanie musi być bezpieczne w warunkach pandemii, a to ma swoją cenę. Na przykład LOT może zapełnić jedynie połowę miejsc w samolocie.

Jeśli są restrykcje dotyczące wypełnienia samolotu, tak jak rzeczywiście widzimy to dzisiaj w Polsce, dla linii jest to bardzo niekorzystne. W światowym lotnictwie samolot powinien być wypełniony w 77 proc., żeby linia zarabiała na takich rejsach. W Europie to wypełnienie musi być jeszcze wyższe. Więc LOT ma teraz do wyboru: albo latać ze stratami, albo podnieść ceny, co z kolei zniechęci do latania. Jeśli te restrykcje zostaną utrzymane, ich niekorzystny efekt jest łatwy do przewidzenia. A takie środki ostrożnościowe nie są rekomendowane ani przez EASA, ani przez ICAO i żadna z tych dwóch organizacji nie uważa nawet, że środkowe miejsce w samolocie powinno zostać puste. Branża jest przekonana, że jeśli zostaną zastosowane wszystkie środki bezpieczeństwa rekomendowane przez te dwie instytucje, ceny mogą pozostać konkurencyjne, Europa znów będzie dobrze skomunikowana, a nasze gospodarki znów zaczną rosnąć.

Czy zaskoczyła pana wysokość strat Lufthansy za I kwartał 2020 r.? Te 2,3 mld euro wydają się astronomiczną kwotą.

Tym razem nie byłem zaszokowany. Bo pandemia Covid-19 praktycznie zatrzymała lotnictwo na ziemi. I dla nas to właśnie było szokiem. 2,3 mld euro to ogromna kwota, ale zwraca się na nią uwagę także ze względu na rozmiary linii i jej znaczenie na świecie oraz reprezentatywność dla sytuacji w całym światowym lotnictwie, które w tym roku straci 314 mld dol. Dla Europy pod koniec tego roku ma to być 39 mld dol. utraconych przychodów. Trzeba do tego dodać rosnące zadłużenie przewoźników, bo przecież muszą skorzystać z pomocy publicznej. Odpowiadając więc na pytanie: nie, nie byłem zaskoczony, bo cały czas monitorujemy sytuację. Ale z drugiej strony taka sytuacja jest bardzo niepokojąca, bo trzeba wrócić do jakieś równowagi. Dotyczy to nie tylko lotnictwa, ale i całej gospodarki.

Weźmy przykład Polski. Dzisiaj z powodu kryzysu w waszym kraju zagrożonych jest 60 tys. miejsc pracy związanych z lotnictwem i szacujemy, że spadek liczby pasażerów wyniesie 56,4 proc., a spadek przychodów dla gospodarki polskiej ok. 2 mld dol.

I może rzeczywiście przypadek Lufthansy jest bardziej eksponowany, ale nie jest niczym wyjątkowym w dzisiejszej sytuacji. Pokazuje jedynie, jak głęboki jest to kryzys i jak trudno będzie z nim walczyć. Pokazuje też, że firmy, które przed Covid-19 wypracowywały zyski i doskonale się rozwijały, nagle mają poważne kłopoty finansowe. Dlatego właśnie takie firmy trzeba wspierać w tych nietypowych dla nich warunkach.

Czy pana zdaniem linie lotnicze otrzymują wystarczające wsparcie?

Rządy na świecie już przyrzekły albo nawet wypłaciły część ze 120 mld dol. wsparcia dla przewoźników. Widzimy jednak i to, że to wsparcie jest rozłożone bardzo nierównomiernie. Niepokoi też zadłużenie, które wzrosło ze 120 mld do 550 mld dol., czyli niemal do poziomu przychodów szacowanych w 2021 roku. Branża lotnicza jest dzisiaj komponentem kluczowym dla rozwoju gospodarki światowej, dlatego nieustannie apelujemy, aby to wsparcie było jeszcze silniejsze. Nie chodzi nam o to, by były to wyłącznie pieniądze. W Europie przewoźnicy nie mogą doprosić się powstania Jednolitego Nieba Europejskiego i usprawnień w kontroli ruchu lotniczego. Brak otwartego nieba i zawirowania w kontrolach są dla przewoźników niesłychanie kosztowne. Więc i tutaj wsparcie jest niezbędne. Tak samo jak usunięcie przeszkód w restarcie naszej działalności. I niestety, wiele trzeba jeszcze zrobić, żeby odrodzenie po Covid-19 rzeczywiście nastąpiło.

Czy nie obawia się pan, że mimo wsparcia dla lotnictwa będziemy jednak mieli bankructwa?

W każdym kryzysie mogą się pojawić takie ofiary. Mamy niższy popyt na podróże, wysokie są koszty stałe, na to wszystko nasza branża nie była przygotowana. W tej sytuacji nie będzie niczym nadzwyczajnym, że niektórzy przewoźnicy nie będą w stanie przetrwać. Ze swojej strony w IATA robimy wszystko, aby wesprzeć linie lotnicze w tym trudnym czasie i żeby powróciły stabilne warunki na rynku. Niestety dla niektórych linii może to być zbyt mało i nie dadzą sobie rady.

W naszej części Europy jest jeden przewoźnik, który nie jest członkiem IATA – to Wizz Air. Linia szybko przeprowadziła restrukturyzację, miała zapasy gotówki i jako pierwsza zaczęła latać z pasażerami tam, gdzie nie było ograniczeń. Jak pan sądzi, dlaczego jest tylko jedna taka linia?

Jeszcze przed kryzysem linie lotnicze w Europie były w różnej kondycji. Jedne były lepiej, inne gorzej przygotowane do gorszych czasów. Z Wizz Airem w IATA mamy dobre kontakty i wiadomo, że jest to bardzo sprawny przewoźnik. I szczerze powiem, że nie jestem specjalnie zaskoczony tym, że tak dobrze sobie poradzili w tych supertrudnych warunkach. Chociaż mamy na rynku różne modele biznesowe i w tych skomplikowanych warunkach nie wszyscy i nie zawsze mogą korzystać ze środków dostępnych dla innych.

Rafael Schvartzman jest Paragwajczykiem polskiego pochodzenia. Absolwent kalifornijskiego i madryckiego Instituto Empresa (IE) Business School in Madrid. Z IATA związany jest od 2005 roku, kiedy został przedstawicielem zrzeszenia na Argentynę, Urugwaj i Paragwaj. Wcześniej pracował w DHL. Dzisiaj odpowiada w IATA za 100 europejskich linii lotniczych bazujących w 55 krajach.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego