Ta anegdota opowiada o tym, że prawo pracy sobie, a życie zawodowe sobie. I właściwie dowcip ten może być opowiadany w wielu krajach UE jeszcze przez wiele lat, bowiem po raz kolejny nie udało się zmienić dyrektywy o czasie pracy, gdzie zapisana jest maksymalna norma pracy wynosząca 48 godzin w tygodniu. Nie udało się zapisać w niej klauzuli opt-out, czyli możliwości wydłużenia czasu pracy do 60 albo do 65 godzin w tygodniu.
Dla polskich przedsiębiorców jest to kłopotliwa decyzja. Mieli nadzieję, że dzięki zmianie unijnego prawa możliwe będzie bardziej elastyczne zarządzanie czasem pracowników. Obawiają się dalszego wzrostu kosztów pracy. Nasze prawo zezwala bowiem na zwiększanie limitu godzin nadliczbowych, ale tylko w tych firmach, gdzie są… związki zawodowe.
Ale ta sytuacja ma też znaczenie dla polskiego rządu i budżetu. Musimy wreszcie uporać się z problemem pracy zawodów ratowniczych czy lekarzy i pielęgniarek. I czekają nas zapewne protesty kolejnych grup zawodowych, które chcą kończyć pracę po dziewięciu godzinach nie tylko na urlopie.