Pesymistyczne nastroje udzielają się też analitykom. Na jednym z biznesowych kanałów amerykańskich ze zdziwieniem usłyszałem opinię, na szczęście odosobnioną, że gospodarka USA wchodzi w recesję. Autor stwierdził, że PKB się nie obniża, ale są inne symptomy załamania, a w ogóle to nastroje są fatalne.
Wraca zatem problem definicji recesji. Obserwujemy co prawda pewną ewolucję w rozumieniu recesji, zwracamy dziś uwagę nie tylko na tempo wzrostu PKB, ale o recesji nie można mówić w warunkach niekwestionowanego wzrostu produkcji. Obecna sytuacja w USA w terminologii cykli koniunkturalnych określana jest jako spowolnienie wzrostu.
W podobny sposób niektórzy komentatorzy traktowali sytuację w Polsce na początku dekady. Mówiono, że co prawda krajowy PKB się nie obniżał przez dwa kolejne kwartały (tak się najczęściej postrzega recesję), ale w gospodarce transformującej się spowolnienie tempa wzrostu do 1 czy 2 proc. oznacza de facto recesję. Jak widać, słabo uzasadnione elastyczne podejście do definiowania recesji stosowane jest nie tylko w gospodarkach transformujących się, ale też w najbardziej rozwiniętych.
Pomijając to, czy w USA nadchodzi recesja, czy też nie, nie ulega wątpliwości, że zawirowania w gospodarce amerykańskiej wywołują reperkusje w gospodarce świata. W XX w. recesje światowe miały swój początek najczęściej w USA. Powstaje pytanie, czy w najbliższym czasie zadziała podobny mechanizm, to znaczy, czy niepokojące impulsy płynące zza oceanu zatrzymają rozpędzoną globalną gospodarkę. Warto przypomnieć, że jej tempo wzrostu w bieżącej dekadzie oscylujące wokół 5 proc. jest najwyższe od trzech dekad.
Nie można wykluczyć, że zmieniający się na naszych oczach układ sił w gospodarce światowej osłabił na tyle pozycję USA, że na dynamicznie rozwijających się rynkach wschodzących, głównie chińskim, trudności gospodarki amerykańskiej nie zrobią większego wrażenia. Na gospodarkę światową coraz mniejszy wpływ ma też dolar, choć pozostaje najważniejszą międzynarodową walutą.