Co innego, gdy takie zmiany następują w znaczących przedsiębiorstwach. Szczególnie w tych notowanych na giełdzie, w których miesza się duży kapitał zagraniczny z krajowym, więc wszelkie zmiany kadrowe dokonywane przez państwo powinny być przejrzyste i logicznie uzasadnione.
Tak miało być. Zagraniczni inwestorzy już prawie uwierzyli, że w tej dziedzinie złe praktyki nie powrócą. Także my jeszcze parę dni temu w redakcyjnym komentarzu wyrażaliśmy nadzieję, że Platforma Obywatelska pohamowała nieco apetyt swoich działaczy na państwowe spółki. Niestety, wiele wskazuje na to, że byliśmy naiwni. Deklarowany przez polityków PO w kampanii wyborczej pragmatyzm w podejściu do gospodarki gdzieś znika.
Dziś trudno już mówić o przejrzystości w wyborach do rad nadzorczych. Dziwne rzeczy dzieją się przed zbliżającym się walnym zgromadzeniem akcjonariuszy giełdowej grupy Lotos. Niepokoić też musi sytuacja w radzie PKN Orlen - tam zmiany kadrowe ostro oprotestowały fundusze emerytalne. Zasady ładu korporacyjnego, tak ważne dla inwestorów, pielęgnowane w krajach Europy Zachodniej, u nas próbuje się obchodzić lub po prostu wyrzuca na śmietnik.
20 dni po objęciu teki ministra skarbu Aleksander Grad wprowadził jawne nabory do rad nadzorczych. Dawało to nadzieję, że choć w spółkach zaszaleje kadrowa miotła PO i PSL, to szaleństwo będzie ograniczone przez ściśle określone zasady. Ogłoszenia o naborze były publikowane w Internecie, podobnie jak krótkie listy kandydatów. I teoretycznie każdy mógł zgłosić zastrzeżenia.
Dziś zza tych klarownych zasad zaczyna się wyłaniać podjazdowa wojna jakiś tajemniczych politycznych frakcji.