Globalny kryzys, zdaniem MFW, nie ominie nowych krajów członkowskich UE. Droższy dostęp do finansowania i wyższe ryzyko kredytowe zmusi banki do ograniczenia akcji kredytowej. Mniej udzielonych kredytów obniży popyt, a zatem i wzrost gospodarczy. Według szacunków gdyby tempo wzrostu kredytów w Czechach i na Węgrzech spadło o 10 pkt proc., wzrost PKB w tych krajach byłby o 0,7 pkt proc. niższy.
MFW nie ma prognoz dla Polski. Może to nie przypadek, bo do tej pory globalny kryzys uczynił naszej gospodarce niewiele złego. A przecież można się było spodziewać, że rosnące koszty finansowania (różnica pomiędzy WIBOR a stawką referencyjną NBP jest o około pół pkt proc. wyższa niż przed kryzysem), wyższe marże kredytowe, szczególnie dla kredytów walutowych (średnia marża dla kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich wzrosła w ciągu roku o prawie pół pkt procentowego) i zacieśnienie polityki kredytowej banków spowoduje, że i u nas szybciej spadnie tempo wzrostu gospodarczego.
Na razie jednak nasz wzrost gospodarczy ma się całkiem dobrze. Stało się tak z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, mimo coraz droższego i trudniej dostępnego kredytu konsumpcja polskich gospodarstw domowych nie spadła, bo jest głównie finansowana przez szybko rosnące płace, które w ostatnim roku wzrosły o ponad 10 proc. Wyższy koszt kredytu też nie miał dużego znaczenia, bo zadłużenie przeciętnego Polaka wynosi niecałe 8 tys. zł, czyli dziesięć razy mniej niż zadłużenie Amerykanina.
Po drugie, inwestycje też nie zahamowały, bo przedsiębiorstwa finansują swoje inwestycje w ponad 80 proc. ze środków własnych.
A te są znaczne, bo rentowność przedsiębiorstw liczona jako zysk brutto do sprzedaży od dawna utrzymuje się na wysokim poziomie ponad 6 proc. Przedsiębiorstwa mają też oszczędności z tłustych czasów, kiedy w latach 2003 – 2005 sprzedaż szybko rosła, a płace pracowników, bojących się bezrobocia, stały w miejscu.