Tym, co łączy kapitalistę Jana Szynakę z rzemieślnikiem Janem Szynaką i kołodziejem Janem Szynaką, jest nie tylko imię przechodzące w tym rodzie z ojca na syna, ale i stosunek do pracowników.
– Sukces rynkowy zależy od tego, czy pracownicy identyfikują się z firmą i są z niej dumni. Ci przedsiębiorcy, którzy chcieli się szybko dorobić kosztem ludzi, musieli wypaść z rynku. Opinia o pracodawcy szybko rozchodzi się w środowisku. Ja chcę, by ludzie nie łączyli kapitalizmu z rygoryzmem i zanikiem kontaktów międzyludzkich. Pracownicy mają odczuwać przyjemność z wykonywania pracy – mówi Jan Szynaka, przeglądając scenariusz weekendowego letniego festynu, który tradycyjnie dla załogi urządza w Lubawie.
Lubawa to miasto na styku kultur i państwowości. Przez stulecia za miedzą zaczynały się Prusy. Kraina porządku, czystych obejść i gospodarnych ludzi. Lubawianom nie wypadało być gorszymi od sąsiadów. Podglądali, po polsku zazdrościli, ale i nauczyli się tej niemieckiej gospodarności. Widać ją tu do dziś.
Miasto liczy niecałe 10 tysięcy ludzi. Bezrobocie tu zawsze było najniższe na Warmii i Mazurach, a prężnych firm dostatek. Jest wśród nich giełdowa Lubawa SA, zakłady Ikei (Swedwood-Polska), duża mleczarnia, kilka zakładów stolarskich i fabryk mebli robiących tak oryginalne wyroby, jak meble ze szkła czy luster.
Największe jest jednak imperium Szynaków, rodem z pobliskiego Złotowa, którym za początek biznesu służył rzemieślniczy warsztat. Dziś Grupa Kapitałowa Szynaka Meble to ok. 200 mln zł przychodów ze sprzedaży (70 proc. na eksport), sześć salonów firmowych w Polsce i ponad 2 tys. pracowników fabryk w Lubawie, Olsztynie, Nowym Mieście Lubawskim, Wolsztynie i Iławie.