Ale jak zwykle na gadaniu się kończy, przynajmniej od dobrych ośmiu, dziesięciu lat; w tym czasie cena ropy wzrosła z 30 dol. do około 120 dol. za baryłkę, złoża i koncesje na ich poszukiwania uległy proporcjonalnie podrożeniu, a Orlen jak nie ma własnych złóż (czy też koncesji na ich poszukiwanie), tak nie ma. U podstaw takiej sytuacji legła nieuzasadniona wiara, że Rosja zawsze będzie respektowała wcześniejsze zobowiązania o dostawie ropy, oraz przeświadczenie, iż Rosjanie nie mogą sobie pozwolić na wstrzymanie dostaw 30 mln t ropy rurociągiem Przyjaźń. Tymczasem historia przerwanych dostaw do Możejek i podjęcie decyzji o budowie rurociągu omijającego Polskę i Białoruś zadała kłam tym iluzjom.
Poprzednie zarządy zabiegające o własne zasoby surowca składały wizyty w Libii, towarzyszyły prezydentowi w Kazachstanie, wysyłały misje do Iraku, zamawiały liczne studia i opracowania, ale jakoś nigdy nie przystąpiły – o ile pamięć mnie nie myli – nawet do przetargów ogłaszanych w różnych miejscach na świecie.
PKN Orlen jest jedną z niewielu firm paliwowych w Europie bez dostępu do własnych złóż surowcowych, stąd też jego niska wycena na rynku. Udział państwa w jego zarządzaniu też nie przynosi dodatkowych wartości. To właśnie państwo ma przemożny wpływ na obsadę personalną spółki. Niewykluczone, że fiasko w zdobyciu własnych źródeł surowcowych wynika z bezustannej karuzeli w kierownictwie koncernu, niepozwalającej na realizację nie tyle długo, ile nawet średniookresowej (pięcio-, siedmioletniej) strategii.
Europa ma to nieszczęście, że posiada ograniczone zasoby surowców energetycznych i musi lawirować pomiędzy coraz bardziej agresywną polityką surowcową Rosji a niepewnymi dostawcami z Afryki i Azji Centralnej. Świeży przykład rozgrywającej się właśnie wojny w Gruzji, gdzie przebiegają nieliczne ropo- i gazociągi niekontrolowane przez Rosję, pokazują, jak ważny jest dostęp do własnych złóż ropy i gazu.