Powodem tych żartów jest oczywiście rosnące zaangażowanie państwa w – tradycyjnie najbardziej liberalną w świecie – gospodarkę, przybierające coraz częściej formę nacjonalizacji upadających firm prywatnych.
Bo, przypomnijmy, we wrześniu Departament Skarbu przejął kontrolę nad chwiejącymi się gigantami hipotecznymi Fannie Mae i Freddie Mac, a we wtorek dokonano upaństwowienia American International Group poprzez przejęcie – w zamian za pomostową pożyczkę w wysokości 85 mld dol. – 79,9 proc. udziałów firmy.
To, czy tego typu rozwiązania są niezbędne dla wyjścia z kryzysu finansowego i czy są one zgodne z duchem amerykańskiego kapitalizmu (jedne firmy, jak – poza wymienionymi – JP Morgan Chase, otrzymują wsparcie, innym, jak Lehman Brothers, pomocy się odmawia), będzie jeszcze długo tematem dyskusji. Jedno jednak wydaje się niewątpliwe. Zmiany, jakie zaszły na globalnym rynku finansowym, polegające na kolosalnym powiększeniu obrotów, a co za tym idzie także zwiększeniu skali ryzyka, sprawiają, że świat wkracza w fazę poszukiwania narzędzi, które mogłyby stabilizować ów rynek i zabezpieczać go przynajmniej przed największymi wstrząsami. To, czy stworzenie takich instrumentów jest możliwe i czy możliwe jest mieć wolny rynek i nie mieć wielkiego ryzyka, jest odrębną kwestią. Zapewne znalezienie rozwiązania w pełni zgodnego z ideą wolności gospodarczej się nie powiedzie.
A to oznacza, że w sytuacjach dużego zagrożenia coś trzeba będzie wybierać: wolność lub spokój. Doświadczenie ostatnich miesięcy pokazuje, że raczej wybierane będzie uspokajanie rynku, i to nawet kosztem zaparcia się zasad uznawanych za najbardziej święte.