Jego program jest obliczony na uspokojenie klientów banków, aby w przypływie paniki nie likwidowali lokat nawet w niezagrożonych upadkiem instytucjach, i ukojenie nerwów inwestorów, którzy na fali złych informacji są skłonni sprzedawać wszystko na pniu. Tak naprawdę i Paulson, i cała amerykańska administracja zdają sobie sprawę z tego, że owe 700 mld dolarów to za mało, aby uchronić amerykańskie społeczeństwo i cały finansowy rynek przed kredytową czkawką.
Kryzysowy plan dla banków Europy byłby niczym więcej jak sygnałem do ustawiania się w kolejce po pieniądze podatników. O czym zresztą głośno powiedziała kanclerz Angela Merkel. Peter Mandelson, brytyjski minister ds. biznesu, skrytykował nawet deklaracje rozszerzania rządowych gwarancji dla bankowych depozytów, choć to akurat nie grozi koniecznością natychmiastowych wypłat ogromnych kwot. Zresztą w tym wypadku był to raczej wyraz żalu, że to Brytyjczycy pierwsi nie wpadli na ten pomysł. Deklaracja Irlandii zwiększenia gwarancji do 100 proc. depozytów spowodowała bowiem masową ucieczkę angielskich klientów z dużymi pieniędzmi do irlandzkich banków.
Problem zakaźnej choroby kredytowej jednak pozostaje i, jak widać po coraz to nowych sygnałach o zarażeniu, ciągle rozszerza swoje macki. Pozostaje mieć nadzieję, że po jej wyleczeniu rynki postawią na profilaktykę.