Do Stanów Zjednoczonych przyjechali ministrowie finansów oraz szefowie banków centralnych siedmiu najbogatszych państw świata: Francji, Niemiec, USA, Japonii, Kanady, Wielkiej Brytanii i Włoch. Spotkanie to wydawało się tym bardziej istotne, że środowe cięcie stóp procentowych przez banki centralne nie zaowocowało zamierzonymi efektami. Rynki bowiem ze zdwojoną siłą zaczęły przebijać kolejne dołki w czwartek i piątek. Wydaje się, że w ubiegłym tygodniu poczynania rządów były odbierane jako sygnał złowieszczy, utwierdzający całą masę inwestorów w przekonaniu o wciąż kryzysowej sytuacji.
Weekendowe postanowienia G7 są następujące: ochronić przed bankructwem ważne instytucje finansowe, odmrozić rynki kredytowe i pieniężne, zapewnić bankom płynność, zabezpieczyć depozyty oraz uaktywnić rynek kredytów hipotecznych. Warto zadać sobie pytanie, czego trzeba było oczekiwać po tym spotkaniu i jakiego komunikatu należało się spodziewać. Wydaje się, iż autorzy chcieli po raz kolejny zwrócić uwagę opinii publicznej, w tym także uczestników rynków finansowych, że wszelkie niezbędne środki zaradcze zostaną użyte. Ma to związek przede wszystkim z poprawą krótkoterminowych nastrojów wśród inwestorów, które w mojej ocenie są obecnie kluczem do nierozprzestrzeniania się głębszego kryzysu i testowania scenariusza pt. „Powtórka recesji z lat 20.”.
Nie wydaje mi się, żeby zaufanie szybko powróciło w wyniku wykonania „sztucznego oddychania” i rynki powinny same dojść do siebie. Stare przysłowie mówi, że czas leczy rany. W tym kontekście jest to trafne spostrzeżenie. Sądzę, iż dobrze się stało, że sytuacją zainteresowali się wszyscy. Teraz można mieć nadzieję, że sprawy powoli zaczną wracać na właściwe tory. Kiedy jednak dojdzie do prawdziwego powrotu zaufania? Wtedy, gdy dojdzie do długotrwałego odbicia cen, co będzie oznaczało, że inwestorzy, zapominając o wcześniejszych kłopotach, będą się zastanawiać nad nowymi wierzchołkami.