Powiedzmy od razu: nikt oczywiście nie położy na stół takich pieniędzy, choć tak ów program zrozumieli niektórzy politycy. Aż 10 mld z tej kwoty to złote, które rząd wykłada na walkę z kryzysem z naszej osobistej kieszeni, bo podtrzymał zaplanowaną jeszcze przez rząd PiS obniżkę podatków. Przyspieszenie inwestycji ze środków unijnych, które faktycznie mogłoby pobudzić naszą gospodarkę (a mówimy tu o kwocie nawet 21 mld zł, uwzględniając dodatkowe zaliczki z Brukseli), to z kolei marzenia o przełamaniu oporu biurokracji. Czy w obliczu kryzysu uda się pokonać problemy, z którymi się borykamy od momentu, gdy wydajemy unijne pieniądze? Bardziej dostępne poręczenia kredytowe dla firm to z kolei szansa na przełamanie obaw banków przed udzielaniem kredytów. Ale czy rozwiązanie to obejmie wszystkich, którym taka pomoc może być potrzebna?

Nasz plan, plan na miarę naszych możliwości, to zbitka różnych, niekiedy zaskakujących rozwiązań (jak choćby nagle wyciągnięte inwestycje w odnawialne źródła energii) – w większości słusznych i potrzebnych. Tyle że to tylko słowa. Ich działanie będzie można sprawdzić dopiero wtedy, gdy zostaną przekute na odpowiednie akty prawne. Ich projekty mamy poznać jeszcze w grudniu. I paradoksalnie, może się okazać, że kryzys okaże się naszym błogosławieństwem, gdyż uda się przez skłócony Sejm przeprowadzić kilka ustaw ważnych dla przedsiębiorców.

Inaczej plan Tuska będzie się wszystkim kojarzył tylko z wódką droższą o złotego. Inna sprawa, że przeznaczanie pieniędzy z podniesionej akcyzy na alkohol na rezerwę solidarności społecznej trąci jednak perwersją.