Pożegnanie z homo economicus

Kryzys, który jest oznaką dysfunkcjonalności nie tylko gospodarki, ale również niektórych nurtów ekonomii, niosąc zagrożenia, tworzy także szansę na nowy rozwój – pisze Zbigniew Hockuba, profesor ekonomii UW i członek zarządu NBP

Publikacja: 23.12.2008 05:16

Pożegnanie z homo economicus

Foto: AFP

Red

Jeszcze nie dawno, na wiosnę tego roku, wielu ekonomistów wierzyło, że recesja nie dotrze do Europy, a trendy rozwojowe Ameryki i Europy rozejdą się. Zgodnie z tą koncepcją, nazywaną hipotezą decouplingu, Stany Zjednoczone miały same pogrążyć się w gospodarczym marazmie, podczas gdy pozostałe gospodarki świata, w tym Europa oraz kraje tzw. rynków wschodzących, rozwijałyby się dalej, lekko tylko wytracając dotychczasowe tempo.

Ta wiara jest już przeszłością. Kryzys zatacza coraz to szersze kręgi. Dotarł na Stary Kontynent i zaczyna dotykać gospodarek rynków wschodzących. Strefa euro jest w recesji, a Chiny, od wielu lat lider szybkiego tempa wzrostu gospodarczego, weszły w fazę spowolnienia. Główne banki centralne obniżyły stopy procentowe, a rządy ogłosiły pakiety pomocowe celem ratowania gasnącego popytu.

[wyimek]Przyczyn kryzysu jest kilka. Paradoksalnie to one wywołały kilkuletni, szybki rozwój amerykańskiego rynku nieruchomości, przyniosły obfitość kapitału i wielkie zyski[/wyimek]

W globalizującym się świecie, ściśle powiązanym wymianą dóbr oraz swobodnymi przepływami kapitałów i ludzi, wiara w niezależność ścieżek rozwojowych poszczególnych regionów i krajów, nie znajduje prawie żadnego uzasadnienia. Zresztą już od dawna wzorce rozwojowe Ameryki i Europy są podobne, a linie charakteryzujące dynamikę koniunktury gospodarczej przebiegają tak samo. Przy tym należy wziąć pod uwagę ich czasowe przesunięcie rzędu 2-3 kwartałów, co oznacza, iż spowolnienie gospodarcze przychodzi do Europy z opóźnieniem i później także zaczyna się ożywienie. Rozchodząca się fala gospodarczej dekoniunktury, której centrum jest w Ameryce, potrzebuje bowiem czasu na rozprzestrzenienie się po świecie.

Także spojrzenie na źródła obecnego kryzysu, pozwala twierdzić, iż będzie on powszechny, długotrwały i prawdopodobnie głęboki. Przyczyn kryzysu jest kilka. Paradoksalnie, to one wywołały kilkuletni, szybki rozwój amerykańskiego rynku nieruchomości, przyniosły obfitość kredytu i kapitału oraz wielkie zyski. Kryzys jest bowiem efektem niezrównoważonego i nadmiernego rozwoju, prowadzącego do wytworzenia się „bańki” na rynku, na który kierują się zbyt duże zasoby relatywnie taniego pieniądza.

Początkowo, gdy „bańka” na rynku nieruchomości mieszkalnych powstaje i zaczyna się ożywienie, warunki gospodarowania wydają się być bardzo sprzyjające. Rosnące ceny zachęcają do podejmowania nowych inwestycji, a banki chętnie udzielają kredytów zabezpieczonych hipotecznie. Ten proces jest podobny do gry, w której wszyscy wygrywają. Zatem gra przyciąga coraz to nowych graczy. Jeżeli niskie stopy procentowe utrzymują się dłużej i pieniądz jest w dużej obfitości, to ceny będą dalej rosły, co prowadzi do pęcznienia „bańki”. Nadmiernie napęczniała pęka, gdy pieniądz stanie się trudno dostępny.

[wyimek]Rynek z podmiotami kierowanymi chciwością, ze stadnymi reakcjami ludzi wiedzionych pokusą wielkich zyskówjest nieobecny w standardowej ekonomii[/wyimek]Opisany mechanizm jest znany, wielokrotnie zadziałał w historii w Ameryce, Australii i niektórych krajach Europy. Jednak dzisiejszy kryzys ma swoją specyfikę, która różni go od poprzednich kryzysów, zaczynających się na rynkach nieruchomości. I to właśnie ta specyfika nadaje mu groźne rozmiary.

Przedstawił ją m. in. Jean-Claude Trichet, prezes Europejskiego Banku Centralnego, podczas konferencji zorganizowanej niedawno we Frankfurcie z okazji 10 lecia wspólnej waluty – euro. Wg Trichet`a, to rozprzestrzenienie się modelu bankowości, nazywanego „originate and distribute” jest jedną z głównych przyczyn obecnego kryzysu. To w ramach tego modelu nastąpiło, dzięki wprowadzeniu nowych instrumentów finansowych, rozdzielenie podmiotów ponoszących ryzyko kredytowe od podmiotów monitorujących i zarządzających nim. Instytucje finansowe, udzielając kredytów hipotecznych, dokonywały na masową skalę sekurytyzacji, sprzedając, poprzez specjalnie do tego celu utworzone spółki, złożone instrumenty finansowe, zabezpieczone udzielonymi kredytami.

Inwestorzy, kupujący te papiery, zakładali, że instytucje wypuszczające je, właściwie zarządzają związanym z nimi ryzykiem kredytowym. Opierali się przy tym na ocenach pierwszorzędnych firm ratingowych, sami bowiem nie byli w stanie określić ryzyka, zawartego w instrumentach o złożonej i skomplikowanej architekturze. Założenie to okazało się jednak nieuzasadnione.

W tym momencie dochodzimy do sedna sprawy, do najbardziej podstawowych przyczyn, które leżą u podstaw dzisiejszego kryzysu na międzynarodowych rynkach finansowych. W publicystycznej formie, przedstawili je profesorowie Richard Thaler i Cass Sunstein na łamach Financial Times 12 listopada br. Autorzy eseju, zatytułowanego "Ludzka ułomność wywołała ten kryzys" twierdzą, że dwie cechy ludzkiego działania: ograniczona racjonalność oraz skłonność do ulegania pokusom w warunkach współczesnych, złożonych i w niektórych segmentach mało regulowanych systemów finansowych, stwarzających okazję do szybkich, wręcz natychmiastowych zysków, dały początek działaniom prowadzącym w efekcie do kryzysu.

Czy kryzys jest zatem kosztem, jaki płacimy za grzech chciwości – nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że współczesne systemy finansowe, jak mówił także we wspomnianym już wystąpieniu prezes Trichet, premiowały instrumenty obiecujące wielkie zyski w krótkim okresie. Instytucje finansowe i działający w nich ludzie znajdowali się pod presją, by postępować wg strategii krótkookresowych zysków. Ten proces prowadził do zachowania stadnego, w którym monitorowanie i zarządzanie ryzykiem stały się sprawą drugorzędną. Pokusa zarobienia wielkich pieniędzy była mocniejsza od niebezpieczeństwa poniesienia strat. To ostatnie było wyraźnie niedostrzegane w zbiorowej pogoni za olbrzymimi zyskami.

Kryzys jest efektem złożenia się wielu przyczyn. Współczesne systemy gospodarcze są bardzo złożone i powiązane ze sobą. Proces globalizacji rozprzestrzenił nie tylko wzorce zachowań instytucji finansowych, lecz stworzył szansę na rozprzestrzenienie ryzyka generowanego w jednym miejscu świata na wiele innych jego obszarów. W rezultacie toksycznymi aktywami zaraziły się instytucje, odległe od epicentrum kryzysu. Tam, gdzie systemy finansowe były bardziej konserwatywne, nie dokonywały innowacji, nie inwestowały w instrumenty pochodne, zabezpieczane kredytami hipotecznymi, tam pierwsza fala kryzysu nie dotarła lub była relatywnie słaba. Zagrożenie pojawiło się później, gdy kryzys poczynił już dalsze kroki, a banki przestały dokonywać transakcji na rynku pieniężnym. Powszechny brak zaufania - to kolejna faza w rozwoju dzisiejszego kryzysu.

Kryzys jest efektem dysfunkcjonalności systemu gospodarczego i nierównowag, które w nim tkwią. Może być postrzegany jako dążenie układu do znalezienia nowego stanu równowagi poprzez przebudowę struktur, instytucji i zachowań. Kryzys jest zatem nie tylko zagrożeniem, lecz także szansą na nowy rozwój. Historia potwierdza te słowa. Wielki Kryzys lat 1929-33 był początkiem ery gospodarki kierowanej przez państwo, której idee najlepiej wyraził John Maynard Keynes w „Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza”, opublikowanej w 1936 roku. Ogłoszenie „Ogólnej teorii...”, zawierającej uogólnienia doświadczeń okresu depresji i interwencji państwa, radykalnie zmieniło samą ekonomię. Rewolucja Keynesowska w ekonomii, to element przemiany całego systemu społeczno-ekonomicznego, jaka dokonała się w latach 30-tych XX wieku.

Czy obecna sytuacja jest podobna do tej z lat 30-tych XX wieku? Wszystko wskazuje na to, że dzisiejszy kryzys będzie miał głębokie konsekwencje i wywrze daleko idące zmiany w strukturach systemu finansowego, w architekturze regulacji i nadzoru, a także we wzorcach zachowań podmiotów gospodarczych. Nie wykluczone, że zmieni się także sama ekonomia, poddana konfrontacji z obserwowanymi zjawiskami. Poniżej przedstawię kilka myśli, dotyczących kierunków potencjalnych zmian.

Po pierwsze, zwiększy się znaczenie ekonomii behawioralnej, badającej rzeczywiste motywy i cechy ludzkiego działania w warunkach złożoności i niepewności, cechującej współczesne systemy gospodarcze. Jak stwierdziłem wyżej, powołując się na badania Thalera, to ograniczona racjonalność człowieka oraz jego skłonność do ulegania pokusom wywołały dzisiejszy kryzys.

Na próżno jednak szukać wiedzy o tych cechach natury i zachowań człowieka w standardowych modelach i teoriach ekonomii. Standardowe modele przesiąknięte są ideą homo-economicusa - jednostki tyle racjonalnej, co pozbawionej wielu ludzkich cech. Homo-economicus jest podobny do cyborga, dokonującego kalkulacji kosztów i korzyści w świecie, w którym dostęp do informacji nie jest ograniczony. Nie ma w nim pasji, nie ulega pokusom, nie jest chciwy, ani też altruistyczny. Jest kalkulatorem użyteczności i kosztów.

Po drugie, zwiększy się znaczenie ekonomii instytucji i regulacji. W standardowych modelach ekonomicznych instytucje i regulacje są praktycznie nieobecne. Rynek jest mechanizmem dokonującym optymalnej alokacji zasobów na podstawie decyzji podjętych przez racjonalne podmioty gospodarujące, a wszystko to dzieje się w instytucjonalnej próżni. W rzeczywistości, rynki, to mniej lub bardziej złożone układy, regulowane przez obowiązujące prawo oraz dyskrecjonalne decyzje regulatorów i nadzorców.

Rynki, to miliony transakcji, uwikłanych w mniej lub bardziej bezpośrednie relacje międzyosobowe, które stanowią konstytutywny element rynku. Rynek, z podmiotami kierowanymi motywem chciwości, ze stadnymi reakcjami ludzi, wiedzionymi pokusą wielkich zysków, jest nieobecny w standardowej ekonomii. Dominuje w niej anonimowy układ relacji popytu i podaży, opisany za pomocą matematycznych modeli. Układ w pewnym sensie wirtualny, nieobecny w rzeczywistym świecie.

Po trzecie, przesuną się akcenty w znaczeniu poszczególnych idei społeczno-ekonomicznych. Zachwiana zostanie wiara w pełną zgodność interesu osobistego z interesem ogółu, co będzie oznaczać pewne osłabienie idei niezawodności rynku. Wprawdzie ekonomiści zdają sobie sprawę, że działanie we własnym interesie nie zawsze prowadzi do rozwiązań społecznie optymalnych, czego najlepszą ilustracją w teorii gier i ekonomii jest tzw. dylemat więźnia, ale koncepcja optymalności wolnego rynku jest w ekonomii tak dominująca, że przesłania znaczenie innych rozwiązań.

Tymczasem, kryzys zaufania, jaki ogarnął międzynarodowe rynki finansowe, jest dowodem na to, że społeczne konsekwencje indywidualnych wyborów, będących efektem realizacji osobistych interesów, mogą być nieoptymalne. Jest także dowodem, że rynki nie są w stanie skutecznie funkcjonować bez tak miękkiego aktywa, jakim jest zaufanie. Tymczasem, zaufanie nie pojawia się w standardowych modelach ekonomicznych, ponieważ tak trudno jest je ująć w ramach matematycznej formuły. Napór faktów, których nie można lekceważyć spowoduje, że ekonomia częściej będzie sięgać do klasycznych, smithowskich idei rynku i wolności, w których jest miejsce na sytuacje nieoptymalne, dające podstawę dla wdrożenia państwowych regulacji.

[i]Autor jest profesorem ekonomii Uniwersytetu Warszawskiego oraz członkiem Zarządu NBP. W latach 1999-2005 był dyrektorem Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN. Artykuł wyraża osobiste poglądy autora, a nie instytucji, z którymi jest związany[/i]

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację