Tusk zapowiedział, że jeśli euro przekroczy 5 złotych, rząd może wymieniać pieniądze z funduszy unijnych bezpośrednio na rynku, a nie za pomocą specjalnego konta w NBP. Sama operacja jest jak najbardziej wskazana. Niech się to dzieje, i to jak najszybciej, ale – na Boga! – cicho sza o poziomie kursu. Nie wychodzi się na rynek walutowy z deklaracją, przy jakim poziomie kursu ma nastąpić interwencja. Bo teraz inwestorzy będą chcieli szybko sprawdzić, jak zachowa się rząd, i doprowadzić euro do poziomu 5 złotych.
A ze spekulantami walutowymi jeszcze nikt nie wygrał. Przegrał Bank Anglii z George’em Sorosem w 1992 roku. Przegrywa także ostatnio Bank Rosji, który broniąc rubla, wydał w tym roku już 40 mld dolarów. Przyniosło to rezultaty tylko na moment – dziś rosyjska waluta nadal słabnie.
Polska powinna zrobić więc wszystko, aby się z grupy tak zwanych rynków wschodzących wypisać. Utrudnić życie spekulantom, czyli wejść do korytarza ERM2 – obecność w nim poprzedza przyjęcie euro.
Przed nami jeszcze trudniejsza batalia. Po wczorajszych prognozach gwałtownego spadku PKB na Ukrainie coraz bardziej realny jest upadek finansowy naszego sąsiada. Gdyby nastąpił, kursu złotego sami nie zdołamy obronić. Do tego nie wystarczą nawet całe nasze – sięgające 54 mld dolarów – rezerwy walutowe.
Dlatego Narodowy Bank Polski powinien przygotować już teraz mocną kartę w rękawie – czyli umowę z Europejskim Bankiem Centralnym. Byłaby wtedy szansa, że Unia Europejska za pomocą swoich pieniędzy pomoże nam w interwencji na polskim rynku walutowym. Bo chyba nikomu w Europie Zachodniej nie zależy na tym, aby doszło do upadku Polski. Prawda?