Pomysł wpisuje się w zachodnioeuropejski trend walki z globalnym ociepleniem. Transport jest jednym z głównych emitentów dwutlenku węgla, więc mechanizm ograniczający ilość spalin trzeba przyjąć, jeżeli nie z radością, to przynajmniej ze stoickim spokojem (Unia i tak by go nam narzuciła).
Przy okazji jednak opłata ekologiczna zdecydowanie zmieni sytuację na polskim rynku motoryzacyjnym. Kraj nasz stoi przecież autami sprowadzanymi z zagranicy, w zeszłym roku przyjechało ich ponad milion. Są to przeważnie pojazdy stare, w których poziom emisji spalin jest wysoki. Można więc podejrzewać, że ich import stanie się mało opłacalny.
Czy ożywi to rynek nowych pojazdów? Z pewnością, choć krajowe fabryki niewiele na tym skorzystają. Niemal 98 proc. ich produkcji i tak idzie za granicę i ewentualny wzrost krajowej sprzedaży nie będzie na tyle duży, by zniwelować tę dysproporcję.
Dilerzy jednak już zacierają ręce. Dla nich podatek ekologiczny to czysty zysk. Z pewnością będą naciskać na taki kształt opłaty, który będzie możliwie najsilniej stymulować do częstej wymiany aut na nowe. Opłata skonstruowana w ten sposób może się jednak okazać zbyt wielkim obciążeniem dla posiadaczy starych pojazdów. Opracowując szczegóły nowego podatku, resort finansów powinien odpowiednio wyważyć racje.