Decydując się w styczniu na półroczny urlop zdrowotny, Steve Jobs nie przypuszczał, że konkurencja zepchnie Apple’a do wizerunkowej defensywy. Kiedy Jobs zwalczał „nierównowagę hormonalną” (cytat z jego oświadczenia), konkurencyjny Microsoft wypuścił do Internetu darmową, próbną wersję Windows 7, swojego najnowszego systemu operacyjnego, który zbiera świetne recenzje.
Apple zaczął być także podgryzany przez producentów smartfonów, którzy – wspomagani przez Google’a – coraz śmielej konkurują z iPhonem. Na rynku właśnie pojawił się także długo zapowiadany telefon Palm Pre.
Koncern bezczynnie przygląda się też niesłabnącej modzie na netbooki, czyli małe, tanie laptopy. Zastępujący Jobsa Phil Schiller tłumaczył, że większość z nich to tandeta, a Apple nie chce budować sprzętu niskiej jakości. W momencie gdy zarówno indywidualni, jak i biznesowi klienci szukają przede wszystkim niskiej ceny, nie zabrzmiało to przekonująco. W sieci rozlała się krytyka „podatku Apple’a”, czyli polityki cenowej firmy.
Nieudana była również premiera testowej wersji Safari, czyli przeglądarki internetowej Apple’a. Fachowcy wytykali jej skopiowanie wielu rozwiązań z konkurencyjnego produktu Google’a.
Przed Jobsem niełatwe zadanie. Po powrocie do firmy, który miał nastąpić dziś w nocy polskiego czasu, na konferencji Worldwide Developers Conference nie może wskazać błędów, jakie popełnili współpracownicy. Nie popełnili bowiem żadnych. To konkurencja ukradła show Apple’a, a firmie zabrakło wizji i świeżości, by po raz kolejny za pomocą nowego, innowacyjnego produktu zawładnąć masową wyobraźnią.