[link=http://blog.rp.pl/blog/2010/02/24/aleksandra-fandrejewska-zapowiadaja-i-zwalniaja/]Skomentuj na blogu[/link]
Dlatego informacje o tym, czy firmy będą zwalniały, czy zatrudniały, u wielu z nas wywołuje przyspieszony oddech. A informacje od przedsiębiorstw mogą wywołać zadyszkę. Ich szefowie stosują dwie metody przekazu: optymistyczny i pesymistyczny. Pytani w ankietach o swoje plany wykazują się ostrożnym optymizmem i raczej zapewniają, że co prawda nie zamierzają zatrudniać, ale też nie planują zwolnień. Dodatkowo część firm nie ukrywa, że zamierza zwiększyć wydajność swoich pracowników, postawić na jakość, przeprowadzić restrukturyzację. A to oznacza kolejne cięcia. Te plany nie zawsze są skonkretyzowane, dlatego część firm (miejmy nadzieję, że na wszelki wypadek), informuje urzędy pracy o planach zwolnień grupowych. W samym tylko styczniu firmy zapowiedziały, że chcą zwolnić 4 tys. ludzi. I tak zapowiedzi zwolnień grupowych nie zwalniają tempa. Jak to się więc dzieje, że z jednej strony co miesiąc 20 – 30 tys. wakatów czeka na pracowników i tyle samo osób może spodziewać się zwolnień grupowych.
Nowe oferty pracy są tylko częściowo ofertami zatrudnienia, połowa z nich to propozycje przyjęcia pracowników na staże czy na określony czas. Łatwiej też firmom korzystać z pracowników tymczasowych, w rekrutacji których pomagają wyspecjalizowane agencje. Znacznie łatwiej się z nimi pożegnać po zakończeniu stażu czy umowy na określony czas. Najwięcej osób, jakie w ostatnich miesiącach rejestrowały się jako bezrobotne, to te, które pracowały wcześniej, ale nie zostały zwolnione. Po prostu skończył się ich staż lub praca na czas określony. Ta praktyka staje się coraz częstsza, dlatego powoli dane o zwolnieniach grupowych będą coraz rzadsze. Ale to nie znaczy, że firmy zaczną zatrudniać.