Jak zapewniają przedstawiciele resortu rozwoju regionalnego – nie. Nie, bo pieniądze na te projekty – 64 mld zł – zabezpieczono w krajowym budżecie na przyszły rok. A to najpierw z niego są one finansowane. Dopiero potem zwraca je nam Bruksela. Przedsiębiorcy i samorządowcy mogą więc spać spokojnie.
Nieco gorzej wygląda to z punktu widzenia ministra finansów, który zgodnie z projektem budżetu Rady UE miał otrzymać z wspólnej kasy w przyszłym roku 45 mld zł na dotowane inwestycje. Z analizy resortu finansów wynika, że na skutek braku zgody co do budżetu UE może to być o ok. 5,5 mld zł mniej. A to może oznaczać konieczność dalszego zadłużenia się budżetu państwa. Zważywszy na jego stan, to wiadomość zła. Pocieszające, że droga do tego daleka.
Po pierwsze, jak wskazuje sam resort, deficyt ten można w znacznej części czasowo pokryć z zaliczek otrzymanych przez Polskę w latach 2007-2009. Po drugie, jego pojawienie się będzie zależało od tempa realizacji współfinansowanych przez Brukselę inwestycji, a oczywiste jest, że nie zostaną one nagle ukończone. Będą realizowane zgodnie z harmonogramami. Niedobór środków mógłby się więc pojawić pod koniec 2011 r. A i to przy założeniu, że wspólny budżet nie zostanie uzgodniony nie tylko do końca tego roku, ale i w trakcie przyszłego. Zagrożenie jest więc dość odległe. Paradoks sytuacji polega tylko na tym, że przy dyskusji o budżecie UE nie poszło o pieniądze, ale w przypadku polskiego budżetu brak zgody może się na nie przełożyć.