Rozwinięte kraje świata zachodniego toczą wypełniony namiętnościami spór o optymalny kształt polityki swoich finansów publicznych.
W mniejszym lub większym zakresie zgrzeszyli wszyscy, rozdmuchując programy wydatków publicznych ponad miarę, z nadzieją na stymulowanie koniunktury gospodarczej. Nie wykluczam z tej grupy również Polski, nawet jeśli zaakceptowalibyśmy argument, iż zadziałały u nas naturalne stabilizatory. W tym roku nie mamy już wątpliwości, że rząd prowadzi kilkuletnią ekspansję fiskalną, drastycznie zwiększając wydatki.
Z perspektywy ostatnich dwóch lat generalny wniosek jest taki: stymulacje praktycznie nigdzie nie spełniły oczekiwań, gdyż w większości przypadków kryzys bankowy przekształcił się w dużo trudniejszy i boleśniejszy kryzys finansów publicznych. Również koncepcje wyjścia z tych programów różnią się w sposób diametralny. Jedni wolą odczekać z redukcją deficytufinansów publicznych do czasu definitywnego wyjścia z recesji (przypadek USA wspierany ideologicznie przez niektórych nawiedzonych noblistów z ekonomii). Inni natychmiast chcą lub muszą zwalczać wysoki deficyt redukując skalę wydatków publicznych – to przypadek większości krajów UE, niestety, bez naszego udziału.
Pierwsza grupa obejmuje polityków, dla których żaden poziom wydatków budżetowych i stopień redystrybucji dochodów nigdy nie jest zbyt wysoki. Ryzyko inflacji czy bankructwa państwa albo nie jest brane pod uwagę, albo jest po prostu aksjomatycznie wykluczane. Krańcowi zwolennicy obozu przeciwnego (restrykcyjnych programów oszczędnościowych) ryzykują z kolei wykreowaniem ponownej recesji.
Wydaje się, że dzisiaj liczy się przede wszystkim wiarygodność. Dlatego wiarygodny powinien też być nowoczesny program gospodarczy redukujący nagromadzone długi i skutecznie konsolidujący finanse publiczne, ale też uwalniający potencjał wzrostowy gospodarki.