Nie trzeba specjalnych raportów, by zauważyć, że absolwentów produkuje się w Polsce byle jak. Otwiera się masowo kolejne kierunki o chwytliwych nazwach: marketing, zarządzanie, dziennikarstwo, politologia, a jedyny efekt to rosnące rzesze bezrobotnych.

Można też winić kryzys, który sprawił, że firmy częściej zwalniają, niż zatrudniają. Choć z drugiej strony – podobno Polska jest zieloną wyspą w gospodarce, więc skąd te kłopoty?

Bardzo ciekawe są też opinie samych studentów. Według ponad połowy z nich  (53 proc.) przyczyną, z powodu której nie mogą po studiach znaleźć pracy, jest brak doświadczenia zawodowego. Oznacza to, że uczelnie nie współpracują jak należy z przyszłymi pracodawcami swoich studentów i nie potrafią im przekazać wiedzy praktycznej, która mogłaby brak doświadczenia zawodowego zniwelować.

Ale czy aby na pewno to jedyne przyczyny kłopotów ze znalezieniem pracy trapiących absolwentów? Czy nie jest tak, że te problemy równie wiele mówią nam o kształcie polskiego kapitalizmu  XXI wieku? A jest to przecież kapitalizm w dużym stopniu oligarchiczny i korporacyjny. Kapitalizm, który nazywa się na wyrost "wolnym rynkiem", a który duszony jest przerostem biurokracji, urzędniczą wszechmocą i niezliczonymi układzikami na styku biznesu i polityki.

W kraju, w którym zbyt wiele korzystnych decyzji można dla firmy "załatwić", wydeptać "po znajomości", każdy pracodawca chętniej zatrudni starego wyjadacza, który wie, gdzie leżą konfitury, a nie młodego, nawet najlepiej zapowiadającego się absolwenta. Zamiast kraju nowych możliwości dla każdego powstał kraj ludzi sfrustrowanych i zdesperowanych. Ci ostatni wyjeżdżają. Ci pierwsi zostają w kraju  – a ich gniew zostaje wraz z nimi. Nie wróży to dobrze żadnej władzy.