Patrząc na wykresy indeksów giełdowych, można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z powtórką z 2008 r. Skala i gwałtowność spadków są rzeczywiście podobne. Mieliśmy też obniżkę ratingu USA, złoto po 1800 dol. za uncję, franka powyżej 4 zł.
Czy należy się zatem bać? Myślę, że trzeba być ostrożnym i traktować gwałtowne zmiany na rynku jako ostrzeżenie. Ostatnie dane z USA były mieszane. Wskaźniki ISM były słabsze i należy na pewno zwracać na nie uwagę. Niezłe były natomiast tygodniowe i miesięczne dane z rynku pracy oraz sprzedaż detaliczna. Wskaźnik zaufania konsumentów przy takiej nerwowości na rynku akcji raczej nie mógł być dobry.
Wydaje mi się, że obawy o nawrót recesji takiej jak w 2008 r. mogą być przesadzone. Stopy procentowe w USA są na prawie zerowym poziomie i, jak zapowiedział Fed, pozostaną takie co najmniej do połowy 2013 r. Spadły też ceny ropy, co powinno ulżyć konsumentom.
Wspomniałem, że tę zmienność należy traktować jako ostrzeżenie. Przed czym, jeśli świat może uniknąć recesji? Otóż wydaje się, że część inwestorów może zbyt optymistycznie oceniać perspektywy wzrostu. Rozwinięty świat ma za sobą co najmniej trzy dekady zwiększania zadłużenia konsumentów i rządów. Ostatnia recesja i konieczność ratowania banków jeszcze bardziej to zadłużenie zwiększyły. Konsumenci już oszczędzają i mam wrażenie, że rządy też nabierają przekonania, że agencje ratingowe i inwestorzy nie żartują i też zaczynają cięcia.
Czyj jednak popyt będzie ciągnąć wzrost gospodarczy? Pozostają firmy, ale one też postawione w sytuacji zmniejszonej dynamiki popytu konsumpcyjnego będą ograniczać koszty, aby zadowolić swoich akcjonariuszy. Ostatnia możliwość to popyt zagraniczny. Państwa z deficytem handlowym mogą dążyć do jego redukcji poprzez wzrost eksportu lub redukcję importu. Naciski na Chiny, by umocniły swą walutę więc nie dziwią. Nie zdziwią mnie też administracyjne próby ograniczenia importu.