I tu występują dwie możliwe sytuacje: coś nowego z zakresu faktów lub prawdopodobnych scenariuszy. W obu zakresach dominują czarnowidztwo, pesymizm i zapowiedź wielkiej smuty. Ale istnieje też bardziej neutralne podejście. To takie, które opisuje to, co już się zdarzyło. Tu nie ma za bardzo czym straszyć, bo to, co znamy, jest jakby mniej groźne.
W takiej to atmosferze jako zadeklarowany optymista wybieram podejście „historyczne", czyli swój udział w dyskusji o kryzysie raczej koncentruję na jego opisie z lekkim ekskursem prospektywnym. Takie podejście z założenia wyklucza eskalację horroru.
W teorii cyklu koniunkturalnego występuje kilka faz. Zaczynając od tych wzrostowych, są to: ożywienie, dynamiczny wzrost z podfazą przegrzania koniunktury w końcowej części, dalej kryzys i wreszcie recesja. Stosując mniej naukowe podejście, można poszczególne fazy określić jako: 1. euforii, 2. cykorii, 3. szukania winnych, 4. karania niewinnych, 5. nagradzania postronnych.
Nie pokrywa się to dokładnie z wyżej wymienionymi fazami cyklu, ale dobrze charakteryzuje emocjonalne stany w życiu gospodarczym. Do 2008 r. mieliśmy kilka lat euforii z rosnącym niedowierzaniem, że to może trwać tak długo. Po 15 września 2008 r. nastąpiła faza obaw i rozterek, że chyba nie jest to bezpieczna droga rozwoju i na dłuższą metę może się źle skończyć. W sferze regulacyjnej i polityki gospodarczej zaczęto poszukiwać różnych lepszych rozwiązań.
Ale publiczność dręczy pytanie, kto jest temu winien. I tu jest prosta odpowiedź: banki. A załamanie na rynku obligacji rządowych w strefie euro, które jest esencją obecnych problemów, jest bardzo klarownym dowodem, że to nie banki. Występują one tu bardziej jako ofiary niedoregulowanych zasad samej strefy euro, a także lekkomyślnej polityki niektórych rządów.