Mamy kryzys?! "To nie kryzys, to rezultat" – mawiał nieodżałowany Stefan Kisielewski, naśmiewając się z kolejnych odsłon kryzysu gospodarki socjalistycznej, które to określenie z lubością od trzech lat przypominam. Taki sam kryzys gospodarki socjalistycznej przeżywa bowiem strefa euro – bo prawdziwego kapitalizmu nie ma w niej już od dawna.
Okradanie dzieci i wnuków
Gospodarka jest przeregulowana, podatki za wysokie – podobnie jak transfery socjalne. Panoszy się biurokracja, przy której działacze partii komunistycznych w krajkach byłego bloku wschodniego zasłużyliby na miano liberałów. Przewodnią rolę klasy robotniczej zastąpiono tylko przewodnią rolą tak zwanych "rynków finansowych", które zawłaszczyły dla siebie określenie "rynek" – tak jak onegdaj amerykańscy socjaliści zawłaszczyli dla siebie określenie "liberałowie", a prawdziwych liberałów – jak Miltona Friedmana – przezwali "konserwatystami".
Najpierw finansowano zwiększające się wydatki państwa (nad)opiekuńczego, konsumując oszczędności obywateli. Zaczęła rządzić idiotyczna zasada, której upust dał premier Tusk w swoim ostatnim exposé, mówiąc o podniesieniu o 2 punkty procentowe składki rentowej "po stronie pracodawców" (jakby miało to znaczenie dla kosztów pracy, po której "stronie" następuje podwyżka): że "przedsiębiorstwa nie są skłonne wydawać pieniędzy i dlatego istotna część środków, która wpłynie do budżetu państwa z tytułu podwyższenia składki, to są pieniądze, które w innym przypadku leżałyby raczej na lokatach, niż pracowały w gospodarce...". Jak ludzie czy przedsiębiorstwa mają oszczędności – to się one marnują! Jak zabiera im je rząd, to zaczynają "pracować".
Jak już przejedzono oszczędności, w celu dalszego pobudzania bieżącej konsumpcji, zaczęto bez skrupułów okradać przyszłe pokolenia – bo nie sposób inaczej określić zaciągania długów w imieniu naszych dzieci i wnuków, bez pytania ich o zdanie w przeświadczeniu, że przecież oni będą mogli przerzucić swoje długi na swoje dzieci i wnuki.
Kiedy się okazało, że dzieci rodzi się coraz mniej – a nie więcej, jak zakładała teoria – sięgnięto po premię z tytułu emisji pieniądza rezerwowego, początkowo dolara i trochę funta, a następnie euro. Pozwoliło ono na finansowanie rosnących deficytów. Jednak jeszcze w 2008 roku długi publiczne krajów strefy euro oscylowały średnio wokół 60 proc. Eksplozja nastąpiła w ciągu trzech ostatnich lat – długi przekroczyły średnio 80 proc. PKB.