Choć jej udział w domowych budżetach od lat systematycznie spada, to jednak ma wciąż największe znaczenie.

Według GUS w 2010 r. statystyczna rodzina na żywność wydała 21,8 proc. budżetu, a kilka lat temu niemal 30 proc. Jednak nawet niewielkie podwyżki rzędu 4 proc., na jakie trzeba się przygotować w nadchodzących miesiącach, odbiją się zwłaszcza na mniej zamożnych.

 

Niedawno Nielsen podawał, że już ponad 60 proc. Polaków – przynajmniej w deklaracjach – na zakupach szuka tańszych zamienników dotychczas kupowanych produktów. Zyskają marki własne, mają prostsze opakowania, nie są reklamowane i dzięki temu ceny niższe o 20 – 30 proc. od odpowiedników. W bogatych krajach jak Szwajcaria czy Niemcy odpowiadają za ponad 40 proc. rynku spożywczego. W Polsce wciąż tylko ok. 10 proc.

W miarę jak ceny będą dalej rosły, zdecydują się na nie kolejni klienci. Tym bardziej że cen żywności nie da się dzisiaj dokładnie przewidzieć. Stały się tak samo zmienne i podatne na ataki spekulantów jak akcje czy metale szlachetne. W miarę jak inwestorzy zaczynają lokować pieniądze w kakao, kawę, mleko, cukier czy zboża, najmocniej odczuwa to klient w sklepie. Trzeba się do tego przyzwyczaić, ale też nie panikować. Cukier wykupywany jest ze sklepów co najmniej raz w roku i wtedy nikt nie patrzy na ceny, tylko zapełnia koszyk towarem, który szybko tanieje. Wtedy na własne życzenie Polacy narzekający na wzrost cen dają jednak zarobić spekulantom.