Przez lata Ministerstwo Spraw Zagranicznych i Ministerstwo Gospodarki spierają się, do którego z tych resortów powinna należeć promocja Polski. I nadal nie ma co do tego zgodności. Kiedy szef MSZ Radosław Sikorski w końcu marca ogłosił swój program, gospodarka przygotowała własny wart ćwierć miliarda złotych. Przy tym resort gospodarki nawet nie potrafi ujawnić, jakich efektów się spodziewa. Ucieszy się z 5 proc.

Wcześniej polscy przywódcy dostrzegli, po co jeżdżą za granicę. Że nie chodzi jedynie o ściskanie dłoni, ale przede wszystkim o stworzenie takich warunków, aby nasi przedsiębiorcy mogli się swobodniej poruszać za granicą. To dlatego w rządowych samolotach znalazły się miejsca dla firm. Dopóki jednak będą dwa oddzielne ośrodki promocji, miliony złotych z budżetu nie zostaną wydane tak, jak powinny. Bo jakby mało było tego, że MSZ i MG konkurują ze sobą, to jeszcze mnożone są byty, a fundusze przyznane na ułatwienie poszczególnym branżom wejścia na obcy rynek dzielone są między kolejne instytucje. Nie można ulokować ich w jednym miejscu? Są sprawdzone wzory i w samej UE, i poza nią. Firmom byłoby łatwiej.

Są i inne pytania: dlaczego nie ma jeszcze programu wsparcia branży żywnościowej, kluczowej w polskim eksporcie? Aż nie chce się wierzyć, że MG uważa ją za mało ważną. Trzeba mieć nadzieję, że Sarmatia – restauracja i sklep z polskimi specjałami zrobią w Chinach swoje nawet i bez rządowych pieniędzy.

W tej sytuacji nie ma co się łudzić. Polska nadal będzie promowana przez ponad dziesięć najróżniejszych znaków graficznych, otwarte okna, latawce, stadiony ułożone w bukiet kwiatów. Nie byliśmy w stanie zdyskontować sukcesu Expo w japońskiej Nagoji, nieco lepiej było po imprezie w Szanghaju – jest program Go China, niedługo będzie bezpośrednie połączenie lotnicze z Warszawy do Pekinu. Tyle że nasi przedsiębiorcy mają zdobywać rynki, które inni już opanowali.

Jest jednak nadzieja. Chociaż jesteśmy sceptycznie nastawieni do sukcesu promocyjnego, jaki ma Polsce przynieść organizacja piłkarskich mistrzostw Europy, to może jednak ci kibice, którzy do Polski przyjadą, będą musieli zjeść i wypić, może kupić w sklepach coś fajnego. Jeśli im się to uda, to wrócą. A przynajmniej zechcą poszukać tego, co im się w Polsce spodobało. I podpowiedzą, co warto promować za granicą.