Były wicepremier i prezes NBP stwierdził w telewizji, że inwestorzy każą Polsce płacić wyższe stopy procentowe za sprzedawane obligacje niż np. Czechom, co jest dowodem niskiej oceny działań oszczędnościowych naszego rządu. Na to minister finansów odpowiedział w przesłanym do PAP oświadczeniu, że to nieprawda – stopy procentowe bowiem w ostatnich miesiącach w Polsce spadały szybciej niż w Czechach (ergo inwestorzy dobrze oceniają działania rządu).
Mamy więc dwie dokładnie przeciwstawne opinie ze strony dwóch renomowanych ekonomistów, powołujących się na dokładnie te same wskaźniki ekonomiczne. A normalny człowiek, który usiłuje się w tym połapać, ma dowód na to, że w ekonomii nic nie jest pewne, a w oparciu o te same dane można wyprowadzać dowolne wnioski. Jak bowiem mawiał jeden z XIX-wiecznych brytyjskich premierów, mamy trzy poziomy kłamstwa: kłamstwo, ohydne kłamstwo i statystykę.
Nie ukrywam, że cała ta wymiana opinii wywołuje u mnie lekki niesmak. Ja akurat wiem, o jakich liczbach mowa – i widzę, w jaki sposób dla obrony swojej z góry przyjętej tezy obaj adwersarze patrzą na nie od tej strony, od której im wygodnie, starannie omijając stronę drugą.
Leszek Balcerowicz ma rację, mówiąc, że pożyczając pieniądze na rynku, polski rząd musi zaoferować wyższe odsetki od rządu czeskiego. Starannie jednak pomija fakt, że nie jest to wcale wynik bieżącej oceny działań rządu, ale zjawisko, które trwa nieprzerwanie od 20 lat – było tak również wówczas, gdy on wprowadzał swoje historyczne reformy, a potem gdy był prezesem NBP (nota bene wielu ludzi uważa, że utrzymanie stosunkowo wysokich stóp procentowych było raczej jego zasługą niż błędem, bo pozwoliło Polsce uniknąć nadmiernego boomu kredytowego, który tak źle skończył się u wielu naszych europejskich sąsiadów).
Z kolei Jacek Rostowski udaje, że nie rozumie, że mowa o poziomie stóp procentowych, a nie o zmianach tego poziomu w ostatnim okresie – i zgodnie z prawdą pokazuje, że zmiany te miały raczej tendencję spadkową (co sugeruje niezłe oceny ze strony rynku).