Mało kto już dziś pamięta, że wielki plan reform, którym Michaił Gorbaczow zaskoczył świat pod koniec lat 80., nazywany był GPU. Nie chodziło przy tym o Gosudarstwiennoje Politiczeskoje Uprawlenije, czyli spadkobiercę słynnej Czeka. Był to skrótowiec od słów: jawność, przebudowa, przyśpieszenie (glasnost, pierestrojka, uskorenije).
Wydaje mi się, że w lipcu wkroczyliśmy w podobny okres. Na razie mamy glasnost, czyli powszechne żądanie jawności życia politycznego i gospodarczego. Media prześcigają się w wyliczaniu, ilu krewnych prominentnych polityków oraz ilu podrzędnych polityków partii rządzących zajmuje nikomu niepotrzebne stanowiska administracyjne. A komentatorzy zastanawiają się, czy do naprawy sytuacji potrzebna jest zmiana prawa, czy też wystarczy przestrzeganie istniejących przepisów.
Ten sam dylemat i to samo żądanie jawności zaczyna dotyczyć biznesu prywatnego. Gdy lawinowo padają turystyczne firmy krzaki, widowiskowo bankrutują tanie linie lotnicze i głośno zrobiło się o parabankach, opinia publiczna domaga się ujawniania sytuacji finansowej takich firm oraz wzmożonej kontroli państwowej wspartej systemem zabezpieczeń dla klientów.
Nasilenie tych zjawisk ma wspólną przyczynę. Jest nią pogorszenie sytuacji ekonomicznej. Czasy są ciężkie, 53-letni brat Eugeniusza Kłopotka łatwo pracy by nie znalazł. A tak udało się go upchnąć w państwowej spółce, gdzie łącząc pracę z nauką zdał maturę i wyszedł na ludzi.
Ciężko jest także firmom, które dysponując niewielkim kapitałem, postawiły na niskie ceny swoich produktów. Mały zysk jednostkowy wymaga dużego obrotu. Dopóki trwa dobra koniunktura, interes jakoś się kręci. Kiedy jednak popyt przygasa, okazuje się, że pieniędzy w kasie nie ma i piramida finansowa nie chce dalej wznosić się pod niebiosa.