Na pewno droga do wyjścia z kryzysu poprzez rozbujanie inwestycji jest słuszna. Problemem są oczywiście koszty. Z programu przedstawionego przez premiera wynika, że poniosą je niemal wyłącznie państwo i jego spółki. Ale jednocześnie prawie zupełnie nie obciążą one (przynajmniej księgowo) finansów publicznych.
Nasze zasady wyliczenia długu publicznego nie tylko nie przystają do unijnych przepisów, ale są niezgodne z logiką. Otóż w Polsce nie zalicza się do długu zobowiązań zaciągniętych przez fundusze prowadzone przez Bank Gospodarstwa Krajowego, choćby nawet służyły celom publicznym. Ten mechanizm ma zostać teraz wykorzystany.
Ale nie łudźmy się. Poziom naszego długu według statystyk unijnych przekroczy 60 proc. Zwiększy się też rola państwa w gospodarce i pozostaną długi do spłacenia.
Te pieniądze, obiecane przez premiera, powinny trafić do firm prywatnych. Zamiast zmuszać państwowe spółki energetyczne do szukania gazu, trzeba je prywatyzować. Budżet będzie miał z tego pieniądze, a firmy kapitał na inwestycje.
Męczy mnie jeszcze jedna kwestia: kto będzie realizował inwestycje zapowiedziane przez Tuska. Większość polskich firm budowlanych do dziś nie może do siebie dojść po pierwszej drogowej ofensywie inwestycyjnej obecnego rządu.