Ożywić klientów będzie trudniej. Po pierwsze, mamy spowolnienie gospodarcze. Ludzie zarabiają mniej i mniej kupują. Tym bardziej na kredyt. Na dodatek dla wielu kredyt konsumencki jest kredytem obrotowym: na życie, a nie na jakieś widzimisię. I często spłatę innych długów.

Tyle że tych, którzy z rynku wypadli, uproszczone – a zatem zapewne nieco łagodniejsze – zasady oceny zdolności kredytowej już nie uratują. Mają już zaszarganą historię kredytową i w dużej części dostali się w łapy parabanków. A wysyp tych „instytucji" jest w dużym stopniu efektem zaostrzania polityki kredytowej. Oczywiście, chodziło o bezpieczeństwo banków. Ale o wykluczonych w ten sposób klientach nikt pewnie nie myślał. Pomyśleli założyciele parabanków. I teraz KNF może sobie publikować ostrzeżenia, których ludzie w potrzebie nie przeczytają. Za to są na „czarnej liście" w Biurze Informacji Kredytowej i innych rejestrach, z których „wypisać się" trudno. Podobnie jak wyjść z objęć instytucji, która oferuje „pożyczki bez BIK" z odsetkami od kilkudziesięciu procent wzwyż.

Może zatem w ślad za złagodzeniem rekomendacji złagodzić kryteria, w zgodzie z którymi klient trafia do rejestru BIK i uprościć procedury wykreślania z niego? Może iść bardziej na rękę kredytobiorcom, którzy popadli w pętlę zadłużenia nie ze swojej winy? I oddzielić ich od takich jak osławiona pani Marta z 36 kartami kredytowymi, kredytami gotówkowymi, ratalnymi i mieszkaniowymi. Inna sprawa, jak te kredyty dostawała, nie płacąc innych.