Przyjęcie dr Ireny Eris do prestiżowego francuskiego Comite Colbert grupującego 75 firm, jak Chanel, Hermes, Givenchy jest na pewno powodem do dumy. Jednak czy będzie miało faktyczne przełożenie na biznes? Trudno powiedzieć, ponieważ jest to rynek, na którym panuje wyjątkowo mordercza konkurencja.
Mówimy o 200 mld euro rocznie, które konsumenci wydają na luksusowe kosmetyki, alkohole czy ubrania. Tymczasem jeden z jego liderów - koncern LVMH - do którego należą takie marki, jak Louis Vuitton, Fendi czy Dior - podał wczoraj, że jego przychody od stycznia do września 2012 r. wyniosły niemal 20 mld euro.
W stosunku do polskich marek to przepaść nie tylko, jeśli chodzi o możliwości finansowe, ale także postrzeganie przez klientów. Nie ma się co oszukiwać - nie jesteśmy krajem kojarzonym z luksusem. Nasz rynek, choć rozwija się prężnie, to jednak przez wiele światowych brandów jest uważany za zbyt mały. Dlatego Louis Vuitton otwiera butiki choćby w Ułan Bator, a Warszawę nadal ignoruje.
Jednak nie jesteśmy kompletnie bez szans, ponieważ dobry produkt zawsze ma szansę, czasami wystarczy trochę szczęścia i dobrze przygotowany plan. Pokazał to choćby Wojciech Inglot, którego kosmetyczna marka, bynajmniej nie luksusowa, wygrywa z konkurencją wielką ofertą produktów doskonałej jakości. Dlatego jego produktów używają gwiazdy, a marka otwiera stoiska na całym świecie. Próbuje też Joanna Przetakiewicz z La Manią, której stoisko w londyńskim Harrodsie radzi sobie doskonale, dlatego planuje kolejne sklepy w Europie czy Azji. Także traktowana w Polsce z pobłażaniem Ewa Minge jako projektantka ma na koncie wiele sukcesów. Ostatnim był choćby fakt, że na diamentowym jubileuszu królowej Elżbiety II piosenkarka Cheryl Cole wystąpiła w jej kreacji.
Mamy się czym pochwalić także w regionie - trudno znaleźć centrum handlowe w Czechach, Słowacji czy na Węgrzech bez sklepu polskiej marki, jak Reserved, House czy Cropp.