Rząd zwleka, firmy się niecierpliwią, a szefowie stref nie bardzo rozumieją, że w czasach spowolnienia zamiast wspierać firmy, które chcą inwestować, zatrudniać, a dopiero potem odbierać ulgi związane z inwestycjami, rząd się zastanawia i zastanawia.

Co jak co, ale biurokracja – nawet w czasach spowolnienia czy z bliską perspektywą kryzysu –trzyma się nieźle i wykazuje się wysoką asertywnością. Jeśli może coś przedłużyć –to przedłuży. Jedyna skuteczna możliwość obrony przed nią, to pozbawianie jej przywilejów, czyli wydawania różnych zgód czy rozporządzeń.

A może zamiast się zastanawiać, czy rozszerzać tereny działania stref, albo na ile przedłużać czas ich działania (czyli co po 2020 roku) zdecydujmy, że wszędzie w kraju firmy inwestujące mają takie same uprawnienia (udogodnienia, głównie podatkowe) jak w strefach? Nie ulgi, jak proponuje to PiS, bo wtedy znów politycy mogliby decydować, kto ma do nich prawo i na jakich zasadach, tylko na przykład inne stawki podatkowe. Z takiej zasady wyłączone byłyby firmy inwestujące np. w wielkich miastach.

Ale zastanawianie się nad taką wydawałoby się futurystyczną przyszłością oznacza, że rząd (szczególnie resorty gospodarki ifinansów) musiałyby wykonać symulację finansową dotyczącą prywatnych inwestycji firm. Być może okazałoby się, że wartość zmniejszonych podatków (utraconych wpływów dla budżetu) nie byłaby tak wysoka w porównaniu z otrzymanymi korzyściami (zwiększenie zatrudnienia i produkcji). I nikt już by się nie zastanawiał, czy i na ile poszerzać strefy.