Bardzo się PT Czytelnikom narażę, ale muszę to powiedzieć: tak dobrze jak jest obecnie, nie było w historii Polski nigdy. Wiem, że po takim stwierdzeniu 99,9 proc. komentarzy poda w wątpliwość nie tylko moje zawodowe kompetencje, ale również stan zdrowia psychicznego. Stwierdzicie państwo, że jestem płatnym propagandzistą międzynarodowej finansjery i rzecznikiem określonych sił. Trudno. Niech będzie.
Niezbyt pracochłonna analiza wskaźników statystycznych zmusza mnie jednak do przedstawienia powyższego wniosku oraz odważnego przyjęcia, jak mawia młodzież, na klatę wszystkich głosów krytycznych. PKB per capita jest bowiem najwyższy w historii, podobnie realna wysokość: średniej płacy, emerytury i dochodów rolniczych. Wyposażenie gospodarstw domowych w dobra jeszcze niedawno uznawane za luksusowe, takie jak samochody czy sprzęt AGD, stale rośnie. Obecny poziom określić można jako pełne nasycenie. Poprawił się także stan infrastruktury. Po raz pierwszy możemy mówić, że dystans dzielący nas od Europy w tej dziedzinie mocno się zmniejszył. Gdybym chciał zaprzeczyć powyższym wskaźnikom, musiałbym nie tylko uznać, że cała statystyka jest w Polsce sfałszowana, ale także nie dostrzegać tego, iż coraz trudniej jest mi znaleźć wolne miejsce parkingowe, w sklepach nie ma kolejek, a droga, na której w ubiegłym roku zniszczyłem felg, nie ma już dziur. Muszę przyznać, że pokusa uznania, iż moje oczy kłamią, jest spora. Kontakt z dowolnym środkiem masowego przekazu codziennie przekonuje mnie, że jest bardzo źle. Katastrofa nie dość, że już się wydarzyła, to jutro przybierze postać tak wielkiego tornada wiejącego nad olbrzymim pożarem na zalanych powodzią terenach, że armagedon wieszczony przez Krzysztofa Rybińskiego wydaje się przy niej drobną niedogodnością. A mediom towarzyszą komentatorzy-woluntariusze, bo pod każdą informacją zamieszczoną w Internecie (także o tym, że reprezentacja Polski przypadkiem w coś wygrała) pojawiają się wpisy o tym, jak ciężko jest i źle.
Tę medialną katastrofę można zrozumieć. Wolne media muszą zarabiać, a złe, wiadomości (nieważne czy prawdziwe) sprzedają się znacznie lepiej niż dobre. Upust swoim poglądom częściej dają ludzie rozgoryczeni niż zadowoleni, bo ci drudzy wolą cieszyć się życiem. Abyśmy całkiem nie zwariowali, od czasu do czasu muszą pokazywać się teksty takie jak ten. Zwłaszcza że listopad okazał się okresem lekkiego odpoczynku od narastania kryzysu. Odczyt produkcji przemysłowej w miesiącu poprzednim pokazał miesięczny wzrost w rzeczywistym czasie pracy o 7,7 proc., a wskaźniki ufności konsumenckiej (plus 2,3 pkt proc.) i klimatu koniunktury w przetwórstwie przemysłowym (plus 2 pkt proc.) nieco się poprawiły. Oczywiście dalej są kiepskie, ale tak już to jest w listopadzie. Za oknami szaro i buro, ciemno robi się o trzeciej, a barometr nawet szturchany młotkiem nie chce iść do góry. Nie zmienia to faktu, że tegoroczny listopad ze średnią temperaturą 7 stopni Celsjusza i „tylko" dziesięcioma dniami deszczowymi jest stosunkowo dobry. I grudzień może nie będzie gorszy. Bo jak wynika z badań Deloitte, na święta, które w ubiegłym roku pochłonęły równowartość 280 euro, w tym roku chcemy wydać 312 euro. I w tej kwocie, która będzie o 11,5 proc. wyższa, będą także wydatki profesora Rybińskiego, czarnowidzących dziennikarzy i tych wszystkich, którzy uważają, że „tak źle jak dzisiaj jeszcze nie było".