Pozytywna odpowiedź daje nadzieję, że to, co najgorsze, jest już za nami, że było bardzo źle, ale teraz może być lepiej. Że w końcu przyjdzie jakieś odbicie, ożywienie, chociażby w postaci poprawy nastrojów.
Problem w tym, że nikt nie zna odpowiedzi na te pytania. Każdą informację można interpretować w dwojaki sposób. Mniejsza liczba upadłości firm w marcu na tle wysokiego wzrostu ich liczby w całym I kwartale może oznaczać poprawę sytuacji. Ale jednocześnie – złowieszczą ciszę przed burzą.
Dramatyczne wyniki makroekonomiczne w IV kwartale początkowo były interpretowane właśnie jako gospodarczy dołek. Dziś już wiemy, że takim dołkiem raczej będzie I kw. tego roku (choć za chwilę może okazać się, że dno cyklu przesunie się na II kw.). Przez pięć miesięcy PMI, wskaźnik wyprzedzający kondycji przemysłu, rósł, co mogło dawać nadzieję, że wkrótce zacznie się lekkie ożywienie. Po czym w kwietniu spadł. Inna sprawa, że nawet jeśli dołek zostanie już definitywnie zdiagnozowany, to górka, jaka się po nim zacznie, będzie bardzo płaska (akurat w tym zgadzają się wszyscy analitycy). Ożywienie, jakie przyjdzie po spowolnieniu, będzie tak anemiczne, powolne i słabe, że w ogóle nie wiadomo, czy je zauważymy.
Inaczej mówiąc, sytuacja w wielu firmach w ogóle się może nie poprawić. W kolejnych miesiącach też można spodziewać się bankructw tysięcy firm, w większości tych małych, o których się w mediach nie mówi, dalszego pogorszenia się sytuacji na rynku pracy (oprócz tego, że część bezrobotnych znajdzie zatrudnienie w pracach sezonowych), nikłego wzrostu płac czy słabych wyników finansów publicznych. Oby te ponure scenariusze nie przełożyły się także na przyszły rok.