Zachwyty szefa norweskiego Statoil nad zasobami ropy z łupków odkrytymi w Rosji można potraktować z uśmiechem - ot menadżer robi szum wokół swoich rosyjskich inwestycji... Ale można też się zastanowić, co taka informacja, zakładając, że jest wiarygodna, zmieni w globalnej (i naszej) energetyce i w samej Rosji.
Odpowiedź nie jest prosta, szczególnie jeżeli popatrzymy na Rosję. Odkrycie bogatych złóż ropy i gazu łupkowego to dla jednych dobra wiadomość, a dla innych zła. Ci pierwsi to zachodni partnerzy Rosneft - Statoil, Exxon i Eni, którym lekka i mało brudna łupkowa ropa może przynieść obfite zyski.
Rosyjskie złoża, w odróżnieniu od europejskich, w tym polskich, czy amerykańskich mają też tą przewagę, że leżą na odludnych terenach. Tam nie ma „miejscowej ludności", która czułaby się inwestycją zagrożona, więc ekolodzy pozostaną osamotnieni w swoich protestach - jeżeli w ogóle chcieliby protestować.
To także dobra wiadomość dla Rosneft, której zaczyna brakować ropy, by wypełnić wszystkie podpisane już kontrakty, za które z góry koncern zainkasował dolary. Rosyjskie tradycyjne złoża są na wyczerpaniu; poszukiwania nowych to sprawa lat; podobnie jak wydobycie w Arktyce. Tymczasem ropa z pokładów łupków bitumicznych jest łatwo dostępna i tańsza w przerobie.
Ropy łupkowej szuka też Gazprom, choć akurat gazowy gigant może nie być zadowolony ze znalezionego gazu łupkowego. Tańszy gaz z łupków to bowiem poważna konkurencja dla koncernu, który teraz swój gaz ziemny wydobywa i sprzedaje drogo. Spadek cen na rynkach światowych nie jest dla Gazpromu korzystny, tym bardziej w momencie, gdy buduje nowy wielki gazociąg za dziesiątki miliardów dolarów.