Ostatnie odczyty wskaźników koniunktury (PMI) dostarczyły wielu sporej dawki pokrzepienia. Wydają się one wskazywać na umocnienie pozytywnych trendów w europejskiej gospodarce, na ożywienie koniunktury. Tym bardziej że już II kwartał nie był (przynajmniej statystycznie) zły – po sześciu kwartałach recesji PKB wzrósł o całe 0,3 proc. kw./kw., a rewizja – w górę – wcześniejszych okresów wskazuje, że skala spadku była nieco mniejsza, niż do tej pory zakładano. Kluczowe pytanie dotyczy oczywiście tego, na ile jest to trwałe odbicie, tym bardziej że mieliśmy już raz, stosunkowo niedawno, wrażenie, że europejski kryzys się skończył.
Biorąc pod uwagę sytuację cykliczną, aby móc ze spokojem patrzeć na charakter ożywienia w strefie euro, brakuje dwóch elementów: wzrostu kredytu dla sektora prywatnego i poprawy sytuacji na rynku pracy. To, co się dzieje z kredytem, jest ważne, ponieważ mechanizm ożywienia jest z reguły taki, że firmy lub gospodarstwa zaczynają bardziej optymistycznie postrzegać przyszłość, w efekcie decydują się zwiększyć wydatki ponad to, na co pozwalają im bieżące dochody. W efekcie pojawia się dodatkowy popyt w gospodarce, a co za tym idzie – wzrost, który następnie przekłada się na większe dochody, większe wydatki i wszystko zaczyna się pozytywnie zazębiać. Tymczasem najnowsze statystyki wskazują, że w strefie euro pod względem tempa rozwoju akcji kredytowej dla sektora prywatnego (szczególnie firm) sytuacja jest najgorsza od połowy lat 80.
Drugi ważny element składowy ożywienia to sytuacja na rynku pracy. Pozytywne trendy są tu istotne, ponieważ z reguły to właśnie poprawiające się perspektywy w zakresie zatrudnienia skłaniają gospodarstwa domowe do obniżenia stopy oszczędności czy też skorzystania z kredytu. Tymczasem składowa PMI odnosząca się do zatrudnienia wskazuje na dalszą redukcję etatów, a stopa bezrobocia od wielu miesięcy tkwi na wysokim, ponad 12-proc. poziomie.
Głównym odpowiedzialnym za brak tych dwóch istotnych elementów ożywienia wydaje się sektor przedsiębiorstw. Firmy w strefie euro generują solidne zyski, ale wciąż nie chcą inwestować i zatrudniać. Można wśród nich dostrzec dominację zachowań przezornościowych. Z czego może wynikać taka postawa? Otóż powody są co najmniej trzy. Po pierwsze firmy widzą, jak bardzo globalna koniunktura uzależniona jest od stymulacji monetarnej i fiskalnej i równocześnie mają świadomość ograniczeń dla prowadzenia takiej polityki. Po drugie w warunkach wciąż relatywnie słabego popytu odczuwają narastającą presję kosztową, która związana jest z rosnącymi cenami surowców. Po trzecie wreszcie – i to jest sprawa najważniejsza – firmy w strefie euro nie mają przekonania, że problemy zostały ostatecznie rozwiązane, że wprowadzone zmiany w konstrukcji strefy zapewnią już stabilne warunki funkcjonowania i rozwoju.
W moim przekonaniu te wątpliwości firm mają mocne podstawy. Co więcej można nawet postawić tezę, że przejściowa poprawa koniunktury zahibernuje – i tak już powolny – proces niezbędnych przekształceń instytucjonalnych, w efekcie osiągnięcie pożądanego stanu potrwa dłużej. Dlaczego obecny kształt instytucjonalny strefy nadal nie zapewnia jej stabilnych fundamentów? Głównym problemem jest silna asymetria procesów integracji (pełna integracja w jednych obszarach przy jej braku w wielu innych), prowadząca do narastania dysproporcji w sytuacji poszczególnych krajów. Dotychczasowe funkcjonowanie strefy pokazuje, że wraz z wprowadzeniem wspólnej waluty przekroczony został swego rodzaju Rubikon. Od tego momentu integracja nie może mieć charakteru wybiórczego, musi objąć wszystkie istotne obszary, w tym w szczególności fiskalny i rozwiązań socjalnych. Bez tego bowiem dochodzić będzie do wyniszczającej rywalizacji poszczególnych państw w zakresie stworzenia najbardziej przyjaznych warunków dla biznesu.