W ubiegłym tygodniu analitycy banku Morgan Stanley ogłosili, że ich zdaniem wyceny niektórych spółek internetowych są już zbyt wysokie i obniżyli swą opinię o branży z „atrakcyjna" do neutralnej. To, co moim zdaniem w tym raporcie jest najważniejsze – nie znam całości, znam streszczenie – to uwaga, że wiele spółek wycenianych jest przez inwestorów tak, jakby miały szansę działać na całym internetowym rynku. Tymczasem nie dla wszystkich firm tego rynku wystarczy.
Uwaga analityków Morgan Stanley przypomniała mi historię z początków naszej giełdy. Wówczas analitycy, oceniając szanse spółek na rozwój, często zwracali uwagę, że np. pijemy mniej piwa niż Czesi i Niemcy, albo że jemy mniej mięsa indyczego niż w Stanach Zjednoczonych. I na tej podstawie kreślili wspaniałe perspektywy wzrostu firm.
W przypadku Internetu także są ograniczenia. Ot, choćby dostępność do sieci oraz to, ile czasu jesteśmy w stanie spędzić przed monitorem komputera lub wyświetlaczem tabletu albo smartfonu korzystając z tego czy innego serwisu lub usług jakiejś firmy. W tym drugim wypadku istotna jest też zasobność kieszeni. Należy też pamiętać, że tak jak nie wszyscy lubią piwo, tak nie każdy serwis musi się każdemu podobać.
Ostatnio – jak donoszą zza Atlantyku – młodym ludziom przestał się podobać Facebook. Zamiast niego wybierają mniejsze serwisy, takie jak Tumblr czy Snapchat. Ten pierwszy w lecie został kupiony przez Yahoo za 990 mln dolarów. Drugi – jak twierdzi „Wall Street Journal" – odrzucił właśnie propozycję sprzedania się Facebookowi za co najmniej 3 mld dolarów.
Podobno 23-letni współzałożyciel i jednocześnie prezes uznawanego za zaprzeczenie FB serwisu Snapchat uznał, że cena jest za niska i może poczekać. Sądzi bowiem, że popularność niemającego żadnych przychodów serwisu mierzona liczbą użytkowników i liczbą umieszczonych na nim wiadomości będzie rosła, co podniesie wycenę.