Upadłość austriackiego Alpine Bau pokazała, że wprawdzie rynek usług budowlanych mamy już ogólnounijny, ale kłopoty podwykonawców bankruta specyficznie krajowe. Bo specustawa o wsparciu dla nich z niejasnych powodów nie uwzględnia możliwości plajty firmy zagranicznej. Polskim urzędnikom do wypłacenia pieniędzy nie wystarczy ogłoszenie plajty przez sąd w dalekiej Austrii. Potrzebne jest ogłoszenie tzw. upadłości wtórnej u nas w kraju.

I tu pojawiają się schody. Bo tempo postępowania upadłościowego to największe nieszczęście polskiego sądownictwa gospodarczego. Przeciętnie cała procedura trwa u nas aż trzy lata, podczas gdy w krajach OECD średnio 1,7 roku, wynika z raportu „Doing Business" 2014 przygotowanego przez Bank Światowy. Dlatego wierzyciele są zwykle w stanie odzyskać zaledwie 54,8 proc. swoich pieniędzy, podczas gdy w krajach OECD – średnio 71 proc. W dziedzinie sprawności obsługi plajt stoimy już dłuższy czas w miejscu i zajmujemy niechlubne 37. miejsce w świecie.

Polskim firmom, które są wierzycielami Alpine Bau, łatwiej i szybciej – choć niekoniecznie taniej – byłoby pewnie przyłączyć się  do listy wierzycieli zarejestrowanych w austriackim sądzie. Tam procedury upadłościowe są dużo sprawniejsze: trwają koło roku, dzięki czemu wierzyciele zwykle odzyskują aż 82 proc. należnych pieniędzy. I dlatego Austria zajmuje pod tym względem dość wysokie 14. miejsce w świecie.

Czas najwyższy na pozytywne zmiany w tej dziedzinie także i w Polsce. Niech plajta Alpine Bau czegoś nauczy naszych urzędników i polityków. Chyba że nadal aktualne są słowa Jana Kochanowskiego: „Nową przypowieść Polak sobie kupi, że i przed szkodą, i po szkodzie głupi"...