Otóż nie – sądzę, że premier powiedział coś jak najbardziej słusznego. Użył oczywiście pewnej figury retorycznej, zwanej hiperbolizacją – polegającej na świadomym przejaskrawieniu, po to by przekaz był bardziej dobitny. Ale czy to się komuś podoba, czy nie, mówił o problemie niezwykle ważnym – o przyszłości Unii Europejskiej.
Kilka miesięcy temu, podczas prezentacji opracowania Biura Bezpieczeństwa Narodowego dotyczącego bezpieczeństwa Polski, zwróciłem uwagę na zadziwiający fakt. Na to, jak szybko wszyscy zapomnieli, co było prawdziwym motorem integracji europejskiej i w jakim celu powstała Unia.
Nie było to dążenie do wyższych dochodów, nie było to korzystanie z funduszy unijnych, nie była to chęć umożliwienia Europejczykom swobody podróżowania i pracy w innych krajach. Unia – a właściwie Wspólnoty Europejskie, bo taką formę instytucjonalną miało początkowo dobrowolne stowarzyszenie krajów naszego kontynentu – powstała głównie po to, by zapobiec kolejnej wojnie na kontynencie. Akuszerami mogli być Schuman i Monnet, ale prawdziwymi ojcami chrzestnymi byli Hitler i Stalin. Pierwszy doprowadził do wylania morza krwi i zamiany Europy w gruzy. Drugi zagrażał zabraniem jej z trudem odzyskanych swobód.
Najwyższy czas, by sobie o tym przypomnieć. Współpraca w ramach Unii Europejskiej ma oczywiście służyć modernizacji i wzrostowi dobrobytu Polski. Ale w pierwszej kolejności musi służyć temu, by nasz kraj był bezpieczny. Jeśli to bezpieczeństwo kosztuje, trudno.
To inna perspektywa, niż stwierdzenie jednego z naszych polityków, że celem naszego członkostwa w Unii jest to, by „wycisnąć brukselkę", nic w zamian od siebie nie dając. Albo opowieści, że główną strategią naszego działania w UE powinno być maksymalne paraliżowanie dalszej integracji – bo interesują nas tylko brukselskie pieniądze, a im mniej współpracy w Unii, tym lepiej.