To oczywista oczywistość. Według raportu OECD Taxing Wages najwyższe narzuty na płace wśród krajów OECD były w rozwiniętych krajach Unii Europejskiej (dane dotyczą modnego ostatnio w kręgach unijnych modelu rodziny, czyli singla zarabiającego średnią płacę w danym kraju). Prowadzi Belgia (55,8 proc.), drugie miejsce zajmują Niemcy (49,3 proc.), potem Austria, Węgry i Francja (49 proc.) i Włochy (48 proc.). Szwecja i Finlandia, które intuicyjnie podejrzewalibyśmy o przewodzenie w tej kwalifikacji, zajmują dopiero kolejne miejsca z wynikiem 42–43 proc. Nasi południowi sąsiedzi mają te koszty na poziomie 41–42 proc., w Polsce wynoszą 36 proc., w Wielkiej Brytanii i USA 31 proc.
Można zatem wnioskować, że w porównaniu z krajami zamożnymi pozapłacowe koszty pracy w Polsce są na poziomie średnim lub niskim. To dobra wiadomość, zła jest taka, że z powodu szybkiego starzenia się społeczeństwa, żeby wypłacać nawet głodowe emerytury, trzeba będzie podnosić składki ZUS, co już by się stało, ale zostało odłożone w czasie, bo rząd przejął aktywa OFE. Pozapłacowe koszty pracy będą więc w Polsce rosły, ale uważny czytelnik od razu zauważy, że przecież Niemcy mają prawie najwyższe pozapłacowe koszty pracy na świecie, a rozwijają się świetnie i mają najniższe bezrobocie. Ale Niemcy mają inne atuty, wysoką innowacyjność i bardzo wiele globalnych firm, jak się ma takie atuty, to można sobie pozwolić na wysokie koszty pracy.
Polska niestety nie ma ani wysokiej innowacyjności, ani wielu globalnych firm, wręcz przeciwnie – w obu obszarach ma bardzo słabe wyniki. Nadchodzący więc wzrost pozapłacowych kosztów pracy może być dla naszej gospodarki bardzo groźny. Warto przy okazji spojrzeć na inne dane, porównujące poziom płac w poszczególnych krajach OECD. W 2012 roku Polska była najbiedniejsza spośród wszystkich krajów OECD, Polacy przeciętnie zarabiali rocznie równowartość 13 tysięcy dolarów. Przed nami byli: Węgrzy (13 400), Estonia (15 100), Słowacy (15 300), Czesi (16 000). W nękanej od kilku lat kryzysem i recesją Grecji przeciętne wynagrodzenie roczne wynosiło 25 500 dolarów. Z polskiej perspektywy to nie wygląda na kryzys. Najbogatsi Szwajcarzy zarabiali przeciętnie 90 tysięcy dolarów rocznie.
Dopiero teraz mamy pełny obraz sytuacji. Jak się zarabia tak mało, to nawet umiarkowany klin podatkowy (PIT+ZUS) staje się bardzo dotkliwy dla pracowników. Za to pracodawcy mogą być zadowoleni. Polska stała się Chinami Europy. W porównaniu z innymi krajami mamy bardzo tanich pracowników. W świetle tych danych nieustanny lament przedsiębiorców nad wysokimi (pozapłacowych) kosztami pracy w Polsce wydaje się słabo uzasadniony.
- Krzysztof Rybiński Autor jest profesorem i rektorem Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie.