Nierzadko pojawia się ocena, że był to najlepszy okres w historii Polski. Nie wdając się w trudne sprowadzanie do wspólnego mianownika i porównywanie różnych epok, można śmiało powiedzieć, że PKB na głowę mieszkańca mamy rzeczywiście najwyższy w historii.
I jest to niewątpliwie podstawa dobrego nastroju do formułowania ocen i świętowania. Jakież mniej barwne byłyby dzisiaj te wspomnienia o wydarzeniach, nazwiskach i bohaterach, gdyby nie mierzalne i obserwowalne przejawy dobrobytu (tak, tak) w czerwcu 2014 r. Nie chcę tu podawać łatwego przykładu dla obrazowego przedstawienia tego stanu rzeczy, bo nie chcę sprawić Ukraińcom przykrości.
W felietonie diagnoza pokazująca główne czynniki, dzięki którym doszliśmy do takich osiągnięć, musi być krótka. To była demokracja i rynek. I o ile to pierwsze daje się opisać przez bogatą listę wydarzeń i osób, o tyle ?to drugie – czyli sukces gospodarczy ?– nastręcza pewnych kłopotów.
Stosunkowo łatwo zacząć od szokowej reformy Balcerowicza. Może jeszcze wspomnienie o giełdzie, ale już takie cichutkie, bo dzisiaj to bardziej symbol niż ważny element gospodarki. I co dalej? Trudno w diagnozach znaleźć klarowny zestaw. Wprost przeciwnie, w wielu opiniach historia wydarzeń gospodarczych wyznaczających kamienie milowe transformacji to lista afer, nieudanych prywatyzacji, braku strategii, wyprzedaży majątku, przekształcenia kraju w montownię na bazie taniej siły roboczej. Jeśli nawet nie patrzeć w tak czarnych barwach na minione 25 lat, to na pewno brak klarownego stwierdzenia, co było tym najważniejszym czynnikiem sukcesu gospodarczego.
Myślałem, że diagnozę gospodarczego sukcesu ułatwi świeże spojrzenie kogoś z zewnątrz. Wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych była do tego dobrą okazją. Barack Obama użył określenia „gospodarczy cud nad Wisłą". Może to i uprzejme, ale nie posuwa nas ani o krok naprzód w analizie. Wprost przeciwnie, przyznając niewątpliwy postęp, prezydent potwierdził tezę, że nie wiadomo, jak to się stało. Zresztą cuda są rozwiązaniem dla bezradnych.