Po co kupować ją po zawyżonym kursie, skoro można to zrobić dużo taniej i bez większego wysiłku – kilkoma kliknięciami w internecie.
E-kantory to nie tylko oferta dla wycieczkowiczów czy osób pracujących za granicą, to także możliwość ominięcia sławetnych spreadów przez spłacających kredyty walutowe. Zamiast pozwalać bankom przeliczać raty po wewnętrznych kursach dających im dodatkowy zarobek, mogą przecież kupić walutę w e-kantorze, przelać ją bezpośrednio na konto bankowe i spłacać kredyt w euro czy franku bez przeliczania na złote.
Ponad 2 miliony Polaków pracujących poza granicami kraju, ok. 800 tys. kredytobiorców oraz tysiące firm zajmujących się handlem zagranicznym – to ogromny potencjał. Dlatego e-kantory to jeden z najszybciej rosnących rynków w Polsce. Roczne obroty największych są już liczone w miliardach złotych, a prognozy na rok 2014 zakładają podwojenie wartości rynku.
Już widać olbrzymią konkurencję – w branży działa kilkadziesiąt firm. Nie ograniczają się tylko do oferowania walut osobom prywatnych, ale mają ofertę także dla firm. Ruszają pozabankowe platformy, które specjalizują się w takiej działalności.
Konkurencja się zaostrza, zwłaszcza że w taką działalność wchodzą także banki. Własny e– kantor ma już Alior, a ostatnio także Meritum, czyli te, które nie mają portfeli kredytów walutowych i nie zarabiały na spreadach kredytowych. Jednak prawdziwe zamieszanie na rynku może wywołać uruchomienie platformy wymiany walut przez GPW, o czym pisaliśmy niedawno w „Rz".